Taka oprawa wyjątkowych uroczystości to już tradycja w domu Jarosława Musiała, rolnika i przedsiębiorcy z Szynkielewa. Powozy szlacheckie, bryczki i sanie to ogromna pasja, którą pan Jarosław ma już w genach. Powoził jego pradziadek, dziadek miał kilka pojazdów zaprzęgowych, tata dokupił kolejne, a on po prostu przejął pałeczkę i to z rozmachem. A wszystko z miłości do koni.

- To te zwierzęta są dla mnie tak ważne, od zawsze towarzyszyły nam w gospodarstwie, wychowywałem się z końmi – wspomina mieszkaniec Szynkielewa. - A jak konie to muszą być pojazdy, które one ciągną, czyli powozy, sanie i biesiadne bryczki.

W powozowni u pana Jarka stoi 5 powozów, dwie bryczki, dwie pary sań, wozy biesiadne i karawany pogrzebowe, na każdą uroczystość .

- Ta pasja to też mój zawód, wożę ludzi do ślubów, obsługujemy pogrzeby i inne uroczystości – wyjaśnia rolnik. - Gdzie mnie chcą tam jadę, nawet w drugi koniec Polski. Miałam już klienta w Szczecinie. Konie dowiozłem na miejsce specjalnym samochodzie do transportu zwierząt, powóz był na lawecie. Podróż trwała osiem godzin. Ale niewielu mam takich klientów, z reguły jestem zamawiany na łódzkie uroczystości, nawet w Pabianicach jazda powozem do ślubu nie jest aż tak popularna.

Pasja przerodziła się w zawód

Pan Jarosław prowadzi działalność od 2003 roku. Przejął część powozów i koni po rodzicach i nadal uzupełnia kolekcję. To „zaraźliwa” pasja.

- Przechodzi z ojca na syna – dodaje rolnik z uśmiechem. - Pierwsze, proste powozy miał mój pradziadek. Dziadek przejął gospodarstwo, kupił nowe karety. U niego w powozowni widziałem też stare zabytkowe powozy. Nie nadawały się już jednak do jazdy i dziadek sprzedał je kolekcjonerom. Po tacie, który zmarł w ubiegłym roku wszystko ja przejąłem. Z żoną prowadzimy też całe gospodarstwo.

Ostatnie nabytki rolnika z Szynkielewa to biały powóz glass-lando i królewska kareta, kremowym ze złotymi zdobieniami, tak zwana "dyni".

- Zawsze o takiej marzyłem – mówi pan Jarosław. - Znalazłem ją przeglądając strony internetowe. Takie powozy nie są już produkowane, robiła to jedna firma w Polsce, która się po prostu z tego wycofała. Tą „dynię” kupiłem od właściciela dworku w Kutnie. To była duża okazja.

Kareta dla księżniczki

Wkrótce po tym zakupie urodziła się córka pana Jarosława. Dziewczynka z mamą Agnieszką wróciły do domu jak księżniczki w królewskim powozie.

- Powoził wtedy mój kolega, jak jechałem z dziewczynami – dodaje rolnik. - Nie było żadnych przeciwwskazań, chociaż w razie czego jechał za nami samochód.

„Księżniczka” Małgosia miała niedawno drugą, królewską przejażdżkę, do chrztu. W niedzielę 18 czerwca do czterech powozów wsiadło 16 osób z najbliższej rodziny. Wszystkie zaparkowały przed kościołem pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Orszak zabytkowych pojazdów wzbudził ogromne zainteresowanie, chodź nie zawsze pozytywne.

- Słyszałem też negatywne głosy – opowiada pan Jarosław- Niektórzy uważają, że ja to robię, żeby się pokazać, ale oni nie rozumieją, że ja tym żyję. To nasza pasja i życie, dlatego na ważne dla nas uroczystości jeździmy zaprzęgami. Nie robię niczego na pokaz, ja po prostu nie wyobrażam sobie na takie ważne uroczystości nie przejechać końmi. To święto w naszej rodzinie.

Tradycja pielęgnowana od pokoleń.

- W 1985 roku ja też byłem do chrztu wieziony powozem – dodaje pasjonat. - To był luty i były wtedy siarczyste mrozy. Jechałem całą zakryta karetą dziadka. Tata opowiadał jak odśnieżał drogi, żebyśmy dotarli do Pabianic, do kościoła Najświętszej Marii Panny. Do komunii i do ślubu też wiozły mnie konie.

Konie czy powozy...

- Oczywiście, że konie – dodaje rolnik. - Mam cztery dorosłe klacze dwie siwe i dwie kare, chodzące w zaprzęgu i dwa źrebaki. Mamy dla nich własne siano, zboże, nic nie musimy kupować. Konie są piękne i zdrowe.

Klacz Pantera do Szynkielewa trafiła z Krakowa, gdzie ciągnęła bryczki po krakowskim rynku. Marta przyjechała z Częstochowy, to siwe klacze, Gracja i Rita są kare

- W zależności od życzenia klienta zaprzęgam albo parę siwych albo kare konie – dodaje pasjonat. - Kare najczęściej do czarnych karawanów na pogrzeby, białe chodzą do ślubów.

Konie w gospodarstwie Musiałów mają szczególne miejsce i zostaną tam do końca swoich dni.

- Nidy ich nie sprzedam na mięso – dodaje rolnik. - U mnie mają dożywocie. Źrebaki sprzedaję tylko do hodowli.

Klacze bywają kapryśne.

- Trzeba z nimi bardzo ostrożnie postępować w zaprzęgu, delikatnie powozić – mówi pasjonat. - Wszystko musi chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Jak coś nie będzie im pasowało mogą się zdenerwować i zastrajkować. Klacze są pamiętliwe.

Pan Jarosław powożenia uczył się od taty.

- Lubię to co robię, praca przy zwierzętach to jest to co sprawia mi największą przyjemność, relaksuję się przy tym, nawet w niedzielę, gdy trzeba wstać wcześnie rano jestem szczęśliwy, że mogę zajrzeć do koni sprawdzić co u nich – dodaje rolnik.

Najbardziej szalona przejażdżka?

- Na Walentynki zaprosiłem żonę, wzięliśmy dzieci i pojechaliśmy do MC Donalda saniami – opowiada pan Jarosław. - Ustawiliśmy się za samochodami w kolejce do mcdriv-a. Konie były spokojne, sanie miały również kółka, żeby jechać ulicą. Wzbudziliśmy spore zamieszanie, niektórzy robili nam zdjęcia.