- Moja rodzina pochodzi znad Niemna z miejscowości Siemaszki, powiat Grodno, województwo Białystok, oczywiście przed wojną – wyjaśnia skrupulatnie pabianiczanka Alina Krawczyk. - Urodziłam się w rodzinie ziemiańskiej. Tata Henryk Siemaszko zajmował się gospodarstwem, pszczelarstwem i polowaniem.

W kwietniu 1952 roku nocą do ich obejścia weszli Sowieci. Najpierw zabili psa, a potem kazali zabrać najbardziej potrzebne rzeczy i natychmiast opuścić dom. Alina miała 2 lata, a jej brat pół roku.

- Mama spakowała to, co wydawało się jej najbardziej potrzebne, czyli pościel, worek mąki, jedzenie… - opowiada 67-letnia dziś pani Alina. - Ja tego nie pamiętam. To wspomnienie mamy.

Z domu wyrzucało ich NKWD.

- Znaliśmy tych ludzi. To byli parobkowie, którzy wcześniej u taty pracowali - wyjaśnia.

Na pytanie: „Dlaczego?” usłyszeli, że są kułakami i Polakami. To wystarczyło, by Sowieci załadowali polską rodzinę do bydlęcych wagonów i wywieźli na Syberię w stepy Kazachstanu, niedaleko Taszkientu.

- Jechaliśmy długo. Pamiętam tylko, że było mi duszno. Mama zapomniała zabrać nocnika dla mnie. Robiłam jej podobno straszne wyrzuty z tego powodu – dorzuca.

Polska rodzina z dziada pradziada nad Niemnem mieszkała od wielu pokoleń. Po wojnie, gdy te rdzennie polskie ziemie zajęli Rosjanie, część Polaków uciekła. Sprzedawali za grosze majątki i jechali do Polski.

- Mieszkaliśmy 10 kilometrów od granicy z Polską. Tata nie chciał uciekać. Uważał, że to jego ojcowizna i będzie na niej gospodarzył, jak długo się da. Miał nadzieję, że najgorsze już za nami – wyjaśnia.

Wcześniej, w 1945 roku Sowieci zesłali dziadków Aliny do gułagu w Komi. Antoni Siemaszko nie przeżył zesłania. Piotr Adamczyk, który miał majątek w miejscowości Ciniewicze, przeżył. Był w niewoli ponad osiem lat.

- W 1952 roku, gdy weszli do domu „enkawudowcy”, babcia Eugenia prosiła, by ją też zabrali. Chciała jechać z rodziną, by pomóc im przetrwać zesłanie. Druga babcia Klementyna była już chora. Ją bez pytania wynieśli z domu i załadowali do wagonu – dodaje pani Alina.

Nie przeżyła głodu.

- Na stepach Syberii w lepiance mama urodziła drugą córkę. Dziecko zmarło po miesiącu z wycieńczenia – wyjaśnia. - Młodszy brat zachorował na zapalenie płuc. Mama jakimś cudem zdobyła penicylinę i go uratowała.

W czwórkę udało im się przeżyć ponad cztery lata i sześć miesięcy. Była z nimi babcia Eugenia z Kołłątajów. Po ośmiu latach niewoli z Komi przyszedł pieszo dziadek Piotr.

- Tylko dzięki miłości, poświęceniu rodziców i wierze w Boga udało nam się przeżyć – mówi z ogromnym przekonaniem pani Alina.

Dorośli od razu zostali zagonieni do kopania rowów. Mężczyźni i kobiety. Bez wyjątku. Dzieci próbowały urządzić sobie dzieciństwo. Alina lepiła lalki z gliny. Z innymi dziećmi bawiła się w „gonienie patykiem” robactwa chodzącego po domu i podwórku.

- Bawiliśmy się też w zebrania. Podpatrywaliśmy, jak dorośli się zbierają i rozmawiają. Robiliśmy to samo – wspomina.

Co pamięta najlepiej? Kartofle! Tylko raz mama zdobyła trochę kartofli i je ugotowała.

- Smakowały jak najlepszy przysmak – przywołuje w pamięci smak sprzed ponad 60 lat.

Oprócz Polaków na zesłaniu byli Grecy, Niemcy, Gruzini, Ukraińcy.

Ciocia Aliny znała język rosyjski, więc prowadziła rejestr zesłańców. Zabierała kilkuletnie dziecko do pracy.

- Miała na biurku kałamarz. Chciało mi się pić. Byłam głodna. I napiłam się atramentu. O mało się nie zatrułam – wspomina.

W 1956 roku siostra ojca Aliny - Józefa Błońska przysłała dokumenty i ściągnęła rodzinę do Polski, do miejscowości Ciechanowiec, koło Białegostoku. Jej mąż Jan Błoński był tam lekarzem weterynarzem. Tutaj uratowana z Syberii rodzina Siemaszków spędziła dwa lata.

- Oprócz naszej rodziny przybyły z zesłania jeszcze dwie siostry ojca Sabina Mongiałło i Stanisława Czebiałko - opowiada pani Alina. - Wszyscy mieli zapewnione utrzymanie. Do posiłku czasami siadało nawet 30 osób. Ciocia i wujek już nie żyją. Są pochowani na Powązkach. Ale wdzieczność i pamieć o nich pozostanie na zawsze.

- Poszłam do szkoły podstawowej. Dawali nam śniadania. Pamiętam bułkę z kiełbasą krakowską. Wcześniej nie znałam smaku kiełbasy. Była pyszna. Pamiętam też ryż na mleku. Nigdy już mi nic tak nie smakowało, jak te śniadania – zapewnia pani Alina.

Pierwsza do Ksawerowa przyjechała babcia Eugenia z dziadkiem i dwójką pozostałych dzieci. Ściągnął ich tutaj kuzyn Ryszard Natusiewicz. Do nich dołączyli rodzice Aliny z dziećmi.

Ojciec dostał pracę w Zakładzie Produkcyjnym Mechanizacji Rolnictwa. A rodzina zamieszkała przy zakładzie w małym pokoiku. Alina poszła do szkoły. Była najlepszą uczennicą w klasie.

- Duże mieszkanie zakładowe dostaliśmy dopiero w 1964 roku. Było z łazienką. Miałam 14 lat i pierwsza się do niego przeniosłam. Z powodu wymarzonej łazienki – wspomina.

Potem uczyła się w II Liceum Ogólnokształcącym. Skończyła ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim. Jej promotorem był Jerzy Kropiwnicki.

- Nie mówiłam głośno, skąd pochodzę. Nie wspominałam dzieciństwa. Wiedziałam, że nie wolno o tym mówić. Tylko raz jedna z profesorek zapytała: „z Grodna?”. Gdy kiwnęłam głową, ona o nic więcej nie pytała. Już zawsze miałam u niej fory – opowiada.

Ostatnie miejsce pracy pani Aliny to była „narzędziówka”, dział marketingu i zarządzania.

- Wcześniej byłam też przez dwa lata w Stanach Zjednoczonych. Jeździłam po Europie prywatnie i służbowo, ale nigdy nie odważyłam się pojechać na stepy Syberii – przyznaje.

Rodzina wybrała się tylko raz nad Niemen do wsi Siemaszki. Było to w 1968 roku. To ta sama wieś, o której w powieści „Nad Niemnem” pisze Eliza Orzeszkowa.

- Pojechaliśmy do dzisiejszej Białorusi. To było straszne przeżycie – wspomina. - Naszego domu w Siemaszkach już nie było. Tylko pola zostały. Ale dom dziadków w Cieniewicach stał. Była w nim szkoła.

Nie zachowały się żadne pamiątki rodzinne, zdjęcia, przedmioty z czasów, gdy Siemaszkowie żyli nad Niemnem.

- Jedyne zdjęcia rodziców, brata i moje pochodzą z Syberii, gdy robiono nam zdjęcia do dokumentów – wyjaśnia.

Trzy pokolenia ziemian znad Niemna spędziły resztę życia w Ksawerowie. Pani Celina zmarła 7 lat temu, a pan Henryk 20 lat. Zostali pochowani na cmentarzu w Ksawerowie. Kilka metrów dalej leżą dziadkowie Adamczykowie. Tutaj też spoczął 5 lat temu młodszy brat Aliny – Antoni.

- Moja rodzina w trzech pokoleniach była Sybirakami – wylicza. - Mama przez wiele lat nie mogła przestać robić zapasów żywności. Nie potrafiła zapomnieć o głodzie i nędzy.

Alina Krawczyk pabianiczanką jest od 35 lat. Mieszka w blokach na Bugaju.

- Tworzymy nową historię. Pabianicką. Tutaj urodziła się córka (Agnieszka Magrowicz – przypisek redakcji) i 6-letnia wnuczka Milenka. Ale nie wolno zapomnieć o tym, co nas, Polaków z Grodna, spotkało. Przeszliśmy gehennę tylko dlatego, że byliśmy Polakami – przypomina. - Nic nie trwa wiecznie. Nieszczęścia też mają swój kres.

Alina Krawczyk działa w Związku Sybiraków Koło w Pabianicach. 

---------------------

Jeżeli chcesz opowiedzieć nam historię swojej rodziny, podzielić się wspomnieniami i przeżyciami, zapraszamy do redakcji Życia Pabianic, Stary Rynek 7