Od 12 lat prowadzą firmę remontową i to właśnie zaprowadziło ich na plan „Usterki”. Najpierw wpadli w oko producentom programu ze stacji TTV, gdy w internecie relacjonowali przebieg remontów kawalerek. Redakcja zaprosiła Milczów na casting, tyle że nie zdradziła, do jakiego programu.

- Szukali ludzi z naszej branży. Szczerze mówiąc, nie wyobrażaliśmy sobie zbyt wiele po ich telefonie – wspomina Adam.

Bracia próbowali „wykręcić się” z castingu, bo mieli dużo pracy i uznali, że taki wyjazd to tylko strata czasu. Ulegli jednak namowom i wyruszyli do Krakowa.

Konkurencja była spora. Przyjechało około stu osób.

- Nasze szanse rozkładały się po połowie, więc razem mieliśmy ich 100 procent – żartują bliźniacy.

Każdy z kandydatów miał kilkanaście minut, by przekonać do siebie komisję. Oprócz znajomości branży budowlanej ważna była też prezencja.

- Kiedy zaczyna migać czerwona lampka przy kamerze, wiele osób łapie trema. Czuliśmy się w miarę swobodnie przed obiektywem, ale nas też dopadł stres. Było to dla nas nowe doświadczenie – zapewnia Łukasz.

Jak się okazało, także początek nowej przygody. Dwa dni później zaproszono ich na eliminacje, w których okazali się bezkonkurencyjni. Niedługo potem zaczął się „kocioł”.

Kamera… Akcja!

Nagrania do pierwszego sezonu z ich udziałem były jesienią 2018 roku. Odcinek pilotażowy wspominają z zażenowaniem.

- To był koszmar. Same wtopy. Nasz występ był tak słaby, że produkcja musiała nieźle się nagimnastykować, żeby to puścić w telewizji. Komentarze, podsumowania... wszystko jest nagrywane na „gorąco” – opowiada Adam.

Po kilkunastu godzinach spędzonych w studio mieli dość. Gdy z niego wyszli i zatrzasnęli za sobą drzwi samochodu, dopadło ich zwątpienie.

- Spojrzeliśmy wtedy na siebie, a ja zapytałem Adama: wypisujemy się? - wspomina Łukasz.

Nie zrezygnowali, a stacja TTV po nagraniu pilota podpisała z nimi kontrakt. I tak, od dwóch sezonów „Usterka” ma pabianicki akcent.

Praca na planie wiąże się z kilkutygodniowymi wyjazdami w różne zakątki Polski. Dzień zdjęciowy trwa po kilkanaście godzin. „Wkręcali” ludzi m.in. w Krakowie, Gdańsku i Warszawie.

Mieli do czynienia z różnymi specami od remontów i drobnych napraw. Wielu ewidentnie nie znało się na robocie. Ich wyczyny wprawiały często w osłupienie. Nie brakowało też zabawnych momentów. Ekipę od „pracusiów” dzieliła zaledwie cienka ścianka. Panowie tak głośno wybuchali śmiechem, że o mały włos misterny plan ległby w gruzach.

- W jednym z odcinków trzeba było zamontować baldachim nad łóżkiem. Żeby po nim nie deptać, fachowcy rozstawili wokół rusztowanie. W życiu bym na to nie wpadł – wspomina Łukasz.

Kilka razy zdarzyło się, że ekipa została zdemaskowana. Tak było np. w odcinku pt. „Wykładzina”.

- Zadanie wykonywał fachowiec na wysokim poziomie. Początkowo nie był pewny, czy go obserwujemy. Chował się pod wykładziną i tylko co jakiś czas wystawiał rękę albo głowę. Komicznie to wyglądało - opowiada Adam.

Mimo to wywiązał się z powierzonej mu pracy. Na koniec obserwatorzy wyszli z ukrycia i pogratulowali dobrze wykonanej roboty.

Sytuacji mrożących krew w żyłach też nie brakuje.

- Mieliśmy takiego speca, który grzebał metalowym śrubokrętem w gniazdku. Nie wiedzieliśmy, czy mu przerwać, czy czekać na rozwój wydarzeń. Nagrania jednak nie przerwaliśmy. Chwile grozy przeżyliśmy też, kiedy ktoś niezbyt umiejętnie używał piły elektrycznej – opowiada Łukasz.

Ja pana skądś znam...

Dzięki programowi stali się rozpoznawalni. Bez względu na to, gdzie się pojawią, zawsze znajdzie się jakiś stały widz programu.

- Ludzie życzliwie na nas reagują. Choć większy problem mają z rozpoznaniem, gdy idziemy osobno – mówi Łukasz. - Robiłem kiedyś zakupy w markecie budowlanym. Podszedł do mnie mężczyzna, żeby upewnić się, czy jestem z „Usterki”. Założył się z synem o 50 złotych i przegrał – dodaje Adam. - Zdarzały się niemiłe komentarze w internecie. Czasami ludzie zapominają, że to program rozrywkowy, a nie instruktażowy.

Bracia Milcz wzięli udział również w innej produkcji TTV: „Orzeł czy Reszka”. Polecieli do Wenecji, ale… Tam dostali 100 euro (na dwóch) i musieli rządzić się tą kasą przez dwa dni. Lepszą, ekskluzywną opcję wylosowały wówczas bliźniaczki w „Googleboxa”, Ewa Rogalska i Agnieszka Murak. O tym, że polecą do Wenecji, panowie dowiedzieli się 15 minut przed odebraniem karty pokładowej.

- Weź tu, człowieku, się spakuj. Nie wiadomo było, czy wylądujemy w tropikach czy na Spitsbergenie – zapewnia Adam.

Chodząc po Wenecji wzbudzali niemałe zainteresowanie przechodniów. Cały czas ciągnęła się za nimi ekipa telewizyjna. Nawet w miejskim autobusie.

- Chodziliśmy po mieście z bagażami po kilkanaście godzin. Kilka razy zgubiliśmy się w starej części miasta. Uliczki są tam wąskie i nawigacja źle pokazywała nasze położenie – wspominają bracia.

TTV: Orzeł czy reszka - Bliźniacy w Wenecji.

Obserwatorzy - obserwowani

Udział w „Usterce” wywarł spory wpływ na ich życie poza kamerą. Wytykanie błędów innym nie obeszło się bez echa. Zleceniodawców przybyło, ale baczniej patrzą im teraz na ręce.

- Musimy jeszcze bardziej się pilnować, żeby nie zrobić nawet minimalnego błędu. Ukrytej kamery, póki co, nie znaleźliśmy – żartuje Adam.

Na swoim koncie mają ponad 30 odcinków „Usterki” i cichą nadzieję, że ich przygoda z programem na trzech sezonach się nie skończy.

- Mamy co robić w życiu, ale przeżyliśmy z TTV niesamowitą przygodę i chcielibyśmy dalej brać w niej udział – twierdzą zgodnie bracia.