Poznali się na studiach. Ewa i Grzegorz Olszewscy kończyli Akademię Wychowania Fizycznego w Krakowie. A zaczęło się tak:
- Kolega podkochiwał się w Ewie. Tak skutecznie mi ją reklamował, że ma długie nogi, że jest piękna, aż sam się w Ewie zakochałem. Odbiłem ją koledze – opowiada Grzegorz. - Nigdy nie miał o to pretensji.
Zaloty rozkwitły na obozie narciarskim w 1971 r.
- Wspólne zjazdy z Kasprowego, niewinne trzymanie się za rękę. Miłość kiełkowała – wspomina Grzegorz.
Niebawem już jako para pojechali na obóz pływacki do Kozienic. Mieszkali w domkach.
- Mamy stamtąd pierwsze zdjęcia razem – dodaje Olszewski.
Grzegorz oświadczył się Ewie na moście Starowiślana w Krakowie. Klęknął i poprosił o rękę. Ewa nie wahała się. Niedługo potem wzięli cichy ślub w zabytkowym kościele na krakowskim Podgórzu. Do końca studiów nikt z kolegów nie dowiedział się, że są małżeństwem.
Z Krakowa przeprowadzili się do Pabianic. Zostali nauczycielami wychowania fizycznego. Ewa w łódzkiej szkole podstawowej, Grzegorz – w liceum sportowym i podstawówce żony. Ewa była też trenerką lekkoatletyki w RKS Łódź. Grzegorz do dziś prowadzi szkółkę tenisa ziemnego.
Ich córka, Dominika od dziecka grała w tenisa. Była dwukrotną mistrzynią Polski w deblu. Teraz mieszka w USA. Jest matką pięcioletniego Maxa, który trenuje tenis. Drugi syn - dwuletni Dexter, świetnie pływa.
- Połączyła nas pasja, dlatego jesteśmy zgranym małżeństwem czterdzieści lat po ślubie – uważają Olszewscy. – Razem wyjeżdżamy, razem uprawiamy sport, razem prowadzimy szkółkę. Mieliśmy szczęśliwe życie. Razem.
POŁĄCZYŁ ICH BILET DO ŁODZI
Lidia i Jan Bernerowie chodzili do II LO. Lidia dwie klasy niżej. Długo nie zwracali na siebie uwagi. Tylko parę razy ze sobą rozmawiali. Poszli na studia. On jeździł do Łodzi pociągiem, a ona tramwajem.
- Pewnego dnia spóźniłem się na pociąg i wsiadłem w tramwaj. Ale nie miałem pieniędzy na bilet. Zauważyłem znajomą dziewczynę i poprosiłem o pomoc. Lidia pożyczyła mi złotówkę i osiemdziesiąt groszy – opowiada Jan.
Pieniądze należało oddać. Jan pojechał motocyklem na ul. Żytnią, gdzie mieszkała Lidia. I tak się zaczęło. Pieniędzy nigdy nie oddał.
- Moja mama nawet spytała, po co on ciągle przyjeżdża, skoro i tak zawsze zapomina oddać pieniądze – wspomina Lidia. - Tym bardziej, że sąsiedzi słyszeli warkot motoru. Mogli się domyślać powodu wizyt.
W tamtych czasach motor miało niewielu młodych mężczyzn. Jan należał do sekcji PTC, a potem Włókniarza.
Decyzję o ślubie podjęli po studiach. Wtedy dostawało się nakaz pracy. Było niemal pewne, że Lidia dostanie nakaz wyjazdu poza Pabianice. Więc Jan wpadł na pomysł.
- Powiedział, że weźmiemy ślub i nie będę musiała wyjeżdżać. Wtedy pracę dadzą mi na miejscu – opowiada Lidia. - I tak się stało. Dostałam pracę w Liceum Ekonomicznym.
Jan oświadczył się dwa miesiące przed ślubem. Ceremonia była 5 maja 1956 r.
Przed kościołem ustawił się szpaler trzydziestu motocyklistów. Gdy młoda para wyszła, zawarczały motory i zawyły silniki. Motocykliści towarzyszyli Bernerom w drodze do fotografa.
Przyjęcie weselne mieli w domu. Impreza była dwudniowa. Pierwszego dnia bawiła się rodzina, drugiego - motocykliści. Razem około stu osób.
Przez wiele lat Bernerowie mieszkali u rodziców. Na świat przyszły dzieci: Marlena i Andrzej. Gdy rodził się Andrzej, Jan nie pytał lekarza o płeć, lecz o to, ile dzieci urodziła Lidia.
- Bo liczyłem na bliźniaki – mówi.
Dziś Bernerowie mają czworo wnucząt: Rafała, Berenikę, Macieja i Igę. Przy rodzinnym stole spotykają się na obiadach - poniedziałkowych i czwartkowych.
JAK POKOCHAĆ URZĘDNICZKĘ
Magdalena Werstak i Piotr Roszak pierwszy raz zobaczyli się w Starostwie. Piotrek załatwiał wtedy sprawy związane z organizacją Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Magda jako członek zarządu powiatu pabianickiego, zajmujący się promocją, rozpatrywała wniosek o współorganizację imprezy.
- Był jednym z wielu petentów. Nie zwróciłam na niego uwagi – opowiada.
- Zawróciła mi w głowie. Miałem jednak wątpliwości z racji urzędu i wieku. Magda jest ode mnie starsza – dodaje Piotr.
Przełomowym momentem był finał WOŚP.
- Pod sceną Piotrek powiedział, że zaraz mnie zaprosi, bym coś powiedziała do tłumu. I tak na mnie spojrzał, że chyba się zakochałam – wspomina Magda. - Do tego objął mnie. Pomyślałam, że mogłoby coś z tego być. Nie wiedziałam jednak, ile ma lat. Gdy się dowiedziałam, nie byłam już taka pewna, czy „ładować się” w tę znajomość.
Piotr jest od niej młodszy o 9 lat.
Przez jakiś czas do siebie telefonowali. Początkowo służbowo, bo Piotr był zastępcą komendanta Hufca ZHP. Z czasem rozmowy przerodziły się w prywatne. Były coraz częstsze. Latem Magda wyjechała na zagraniczne wakacje i nie włączyła roamingu. Gdy wróciła, w skrzynce telefonicznej miała kilkanaście wiadomości: „Dlaczego nie odbierasz telefonu?”.
Na pierwszą randkę pojechali do knajpy Keja w Łodzi. Piotr był wystrojony, przyszedł z czerwoną różą. Po kilku randkach zamieszkali razem.
- Wszystko musiało potoczyć się szybko, bo ja nie miałam już czasu chodzić na randki. Oprócz życia zawodowego, miałam w domu dziecko. Na szczęście Piotr i mój syn szybko się dogadali, mają wspólne zainteresowanie, którym jest harcerstwo.
W krótkim czasie Piotr oświadczył się Magdzie w Oslo na dachu opery. Trzy lata temu na świat przyszedł Nikodem. Piotr przestał być zastępcą komendanta Hufca ZHP, założył własną firmę.
- A mnie przybyło prania i gotowania – dodaje Magda. - Mam teraz w domu trzech facetów.
W tym roku wprowadzą się do nowego domu w Pawlikowicach.
HARCERSKA BALLADA
Natalia i Piotr Chrabelscy poznali się na obozie harcerskim w Bieszczadach w 1999 r. Piotrek był komendantem, a Natalia drużynową z Borów Tucholskich.
- Miałem z nią wiele problemów – opowiada Piotr. - Ja wymyślałem program, a ona miała własne pomysły. By uniknąć buntu na pokładzie, próbowałem z nią rozmawiać, przekonywać. Szło to opornie, więc rozmów było coraz więcej.
Nie przypadli sobie do gustu. Natalii podobał się brat Piotra.
- Ale im dłużej walczyliśmy, tym lepiej wychodziło nam godzenie się – wspomina Piotr.
Zaiskrzyło dopiero pod koniec obozu. W ostatnią noc było ognisko. Choć wszyscy już zasnęli, oni nadal siedzieli przy ogniu. Rozmawiali. Pierwszy raz nie kłócili się o program.
- Nazajutrz musieliśmy się pożegnać. Na dworcu mocno ją przytuliłem. Obiecałem, że odwiedzę – wspomina Piotr.
Niedługo potem Piotr zorganizował rodzicom wyprawę na grzyby w Bory Tucholskie. Pojechali tam całą rodziną.
- Natalka zaskoczona i wniebowzięta, wystrojona w długą spódnicę i elegancką bluzkę czekała w wyznaczonym miejscu. Ja byłem prosto z lasu, w utytłanych spodniach i przepoconej koszuli. Tak wyglądała nasza pierwsza randka – opowiada.
Natalia rozpoczęła studia w Warszawie. Na weekendy przyjeżdżała do Piotra.
Zaręczyny były zaskakujące. Piotr wynajął kino Cytryna w Łodzi. Rozwiesił plakaty, że będzie seans dla zakochanych. Natalia bardzo chciała pójść. W kasie bileter powiedział, że jest mało widzów. Oprócz nich tylko jedna osoba. W sali kinowej były świece, stolik, kieliszki do wina i kwiaty. Gdy zaczął się film, Piotr oznajmił, że na chwilę musi wyjść.
- Nagle na ekranie pojawiła się czarna plama. Potem ukazałem się ja i przemówiłem: „Natalko wstań i podejdź na scenę” – opowiada Piotr.
Była zdezorientowana. Kobieta z widowni zaczęła grać na skrzypcach naszą ulubioną melodię.
- Zapytałem, czy Natalka zostanie moją żoną. Musiałem to powtarzać trzy razy, bo płakała. Wreszcie powiedziała: „tak” – mówi.
Wzięli ślub. Razem prowadzili bar na Dworcu Kaliskim.
- W sąsiednim pomieszczeniu biurowym urządziliśmy sobie mieszkanie - wspominają. - Gdy znajomi pytali, gdzie mieszkamy, zgodnie z prawdą odpowiadaliśmy, że na dworcu.
Postanowili budować dom. Działkę dostali od rodziców.
- Zamiast płacić za wynajem, spłacamy kredyt. Aż do 2047 roku – mówi Piotr.
Po sześciu latach małżeństwa urodził się Karol. Dwa lata później – drugi syn.
Komentarze do artykułu: Dziś Walentynki
Nasi internauci napisali 2 komentarzy
komentarz dodano: 2014-02-16 22:42:19
- Wszystko musiało potoczyć się szybko, bo ja nie miałam już czasu chodzić na randki"
to się nazywa determinacja....
komentarz dodano: 2014-02-14 23:04:00