15 listopada 1951 roku. Rankiem na łódzkim lotnisku Lublinek ląduje samolot pasażerski ze Szczecina. Dwie godziny później ma wystartować w dalszy rejs – do Krakowa. To radziecka maszyna Li2 z polskim numerem rejestracyjnym SP-LKA. Samolot jest przerobiony – z wojskowego na pasażerski. Po wojnie Związek Radziecki podarował Polsce 10 takich wysłużonych maszyn. Latają w barwach Polskich Linii Lotniczych LOT.

Za sterami siedzi kapitan Marian Buczkowski. Choć ma zaledwie 33 lata, jest doświadczonym pilotem. W myśliwcach i samolotach pasażerskich przeleciał już ponad pół miliona kilometrów. To absolwent słynnej przedwojennej Szkoły Orląt w Dęblinie, obrońca Warszawy we wrześniu 1939 roku.  (zestrzelony nad stolicą). Od czterech lat Buczkowski pilotuje samoloty pasażerskie LOT-u.

Kapitan jest zaniepokojony. Podczas rejsu do Łodzi złowieszczo krztusił się jeden z dwóch silników jego samolotu. Na dodatek tego dnia nad Polską jest gęsta mgła.

Buczkowski prosi personel lotniska, by sprawdził niepewny silnik. Ale na małym Lublinku nie ma ani speców od silników lotniczych, ani odpowiedniego sprzętu. Mechanicy bezradnie rozkładają ręce. Mogą tylko zatankować samolot.

Buczkowski waha się, wreszcie podejmuje decyzję – dalej nie poleci. Bo grozi to katastrofą samolotu. Nie chce ryzykować życia pasażerów i załogi.

Decyzję kapitana popiera drugi pilot, 24-letni Hieronim Bakalus (też absolwent dęblińskiej Szkoły Orląt) oraz radiotelegrafista Andrzej Olesiński i nawigator Kazimierz Jurgo. Tym bardziej, że nad małym lotniskiem w Łodzi unosi się coraz gęstsza mgła (100-120 metrów nad pasem startowym). W takich warunkach lot jest bardzo ryzykowny. A prognoza głosi, że pogoda nad Krakowem będzie jeszcze gorsza. Załoga wysiada z maszyny i idzie do budynku lotniska.

Li-2 (Lisunow) był jednym z pierwszych samolotów LOT-u po drugiej wojnie światowej. To kopia amerykańskiej maszyny transportowej DC3. Rosjanie kupili jego licencję w USA w 1938 roku. Produkowali te samoloty w Kazaniu – do 1947 r. Podczas wojny transportowały na front zaopatrzenie i spadochroniarzy. Li2 miał 2 silniki, ważył ponad 7 ton. W wersji cywilnej mógł zabrać na pokład od 14 do 28 pasażerów. W polskim lotnictwie maszyny Li2 służyły aż do 1974 roku.

ROZKAZ: STARTOWAĆ!

Kilka minut później do pokoju pilotów wpada rozwścieczony oficer Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Wie, że kapitan Buczkowski odmówił dalszego lotu. Ubek wrzeszczy, że to prowokacja, bo do Krakowa musi lecieć „ważny towarzysz” z Łodzi. Nie chce słuchać tłumaczeń pierwszego pilota, że silnik samolotu jest niesprawny, że mgła jest zbyt gęsta. Nazywa Buczkowskiego „imperialistycznym reakcjonistą”.

Wie, że kapitan Buczkowski, który w 1940 roku uciekł z transportu polskich oficerów do Katynia, walczył w Armii Krajowej. Wie, że przyjaźnił się z polskimi pilotami walczącymi w bitwie o Anglię. A to w komunistycznej Polsce może się skończyć aresztowaniem, oskarżeniami o zdradę i surowym wyrokiem. Jest 1951 rok – w kraju szaleje stalinizm. Marian Buczkowski ma żonę w ciąży i dwóch małych synów: czteroletniego Waldemara i ośmiomiesięcznego Zbigniewa. Młodszy syn wyrośnie na znanego aktora.

Według niektórych źródeł (także syna pilota), ubek wyciąga pistolet i przystawia do skroni kapitana. Według polskich pilotów latających w tamtych czasach, pistolet był niepotrzebny – wystarczył ubecki rozkaz startu.

Buczkowski musi lecieć. Wydaje załodze polecenie szykowania się do rejsu. Dochodzi godzina 10.00. Mają lecieć do Krakowa.

Na pokładzie Li2 jest 12 pasażerów i 4 członków załogi. Maszyna podrywa się z pasa startowego i bierze kurs na południe. Niemal natychmiast znika w gęstej mgle. Leci bardzo nisko.

Po kilku minutach jest nad Pabianicami. Wtedy silnik zaczyna przerywać. Ciężka maszyna jeszcze bardziej obniża lot. Pilot nie wie, że zbliża się do zbocza sporego pagórka. To najwyższy punkt Wzniesienia Łódzkiego (prawie 300 metrów nad poziomem morza), w pobliżu Tuszyna. Pod samolotem ciągnie się linia energetyczna, stoją stalowe słupy wysokiego napięcia, podtrzymujące grube przewody z prądem. Samolot leci stanowczo za nisko. Ludzie na ziemi słyszą ryk jego silników.

Przez mgłę kapitan Buczkowski dostrzega zbocze. Próbuje poderwać maszynę. Chwilę później śmigło samolotu zahacza o cienkie stalowe linki piorunochronów na słupie energetycznym. Zrywa je i rozpada się. Li2 przechyla się. Lewe skrzydło uderza w maszt słupa, łamie się. Targana wstrząsami maszyna spada na zbocze pagórka. Eksplodują pełne zbiorniki z paliwem.

Na polach za wsią Górki Duże unosi się potężna kula ognia. Rolnicy wybiegają z zagród. Jest godzina 10.30.

Kapitan Marian Buczkowski podjął decyzję, że z Łodzi nie wystartuje. Bo grozi to katastrofą samolotu. Nie chciał ryzykować życia pasażerów i załogi. Ale musiał. (foto. archiwum rodzinne)

KATASTROFA

Przy budowie drogi do Tuszyna od rana pracuje kilku robotników. To oni pierwsi dobiegają do miejsca katastrofy. Ale nie mają już kogo ratować. Wszyscy spłonęli. Robotnicy widzą zwęglone ludzkie szczątki, rozrzucone po polach. Niektóre są przypięte pasami do spalonych foteli.

Strażacy-ochotnicy z Górek Dużych próbują gasić resztki maszyny. Przyciągają motopompę. Ale woda z niewielkiego zbiornika strażaków nie ugasi lotniczego paliwa.

Od Łodzi zaczynają zjeżdżać samochody z milicjantami i ubekami. Milicjanci każą strażakom otoczyć wrak i nie wpuszczać tam nikogo. Drugi kordon tworzą milicjanci. Warty milicjantów i strażaków stoją przez prawie dobę. Nie dopuszczają nawet rodzin ofiar katastrofy, które zjeżdżają tu z Poznania.

Nazajutrz rano pojawia się auto z Warszawy. Przywozi trzech lub czterech panów w kapeluszach – wspominają mieszkańcy wioski. Panowie ze stolicy robią zdjęcia wraku i szkice. Coś notują.

Wieczorem przyjeżdżają ciężarówki z wojskiem. Szczątki samolotu żołnierze wrzucają na samochody. Szczątki ludzi wkładają do przywiezionych trumien.

 

LISTA OFIAR

O lotniczej katastrofie, w której zginęło 16 osób, nazajutrz piszą tylko dwie gazety – na dalszych stronach. Polskie Radio nie wspomina o tym ani słowem. Na trzeciej stronie "Dziennika Łódzkiego" ukazuje się króciutka (4 zdania) informacja o „katastrofie samolotu pasażerskiego pod Łodzią” i powołaniu przez Prezydium Rządu specjalnej komisji, „która natychmiast przystąpiła do pracy”. Gazeta podaje nazwiska ofiar: „Greniewski, Blachniarek, Raczko, Krupiec, Weinert, Weinert, Śląski, Wicherski, Michałowski, Groński, Skuplin, Zyk, pierwszy pilot - Buczkowski, drugi pilot Bakalus, radiotelegrafista Olesiński i nawigator – Jurgo”.

W "Dzienniku Łódzkim" zamieszczono nekrolog jednego pasażera rozbitego samolotu - Stanisława Gryniewskiego. To sędzia piłkarski, pracownik Orbisu i członek PZPR. Sędzia Gryniewski prowadził m.in. mecz juniorów Włókniarza Pabianice z ŁKS-em (0:1) o mistrzostwo okręgu łódzkiego.

Notkę o katastrofie (tej samej treści co w "Dzienniku Łódzkim") wydrukowano też w krakowskim "Dzienniku Polskim" i miesięczniku "Skrzydlata Polska".

Reszta gazet milczała.

Notatka z "Dziennika Łódzkiego".

Śladów prac „specjalnej komisji do zbadania przyczyn katastrofy lotniczej pod Łodzią” trudno szukać w archiwalnych dokumentach. Nie ma ich w zbiorach prokuratury wojskowej.

Nie wiadomo, kto był w tej komisji. Komisja nie przesłuchała ani jednego świadka z Górek Dużych, który słyszał lub widział ostatnie sekundy lotu i upadek samolotu. Z mieszkańcami wioski nie rozmawiali nawet milicjanci.

Dziennikarz Przemysław Semczuk napisał w Newsweeku, że raportu komisji, o której powstaniu pisały gazety, nie udało się odnaleźć. Dwa lata jego poszukiwań nie dały rezultatu. W magazynach Archiwum Akt Nowych w Warszawie zachowały się dokumenty Ministerstwa Transportu, któremu podlegała komisja badająca wypadki w tamtym czasie. W teczce „Wypadki lotnicze 1950-1957” nie ma słowa o katastrofie SP-LKA. Zniknęły także zdjęcia. Dokumentów brakuje też w archiwum LOT-u.

– Od 1945 roku robiono zdjęcia wszystkich samolotów lądujących na warszawskim Okęciu. Trudno powiedzieć, dlaczego nie mamy fotografii tego akurat Li2 – mówi Mariusz Kłosowski, opiekujący się salą historii LOT. – Jest sporo zdjęć pozostałych Li2, które latały w Polsce. Są nawet te z akcji opylania lasów.

Jego zdaniem, LOT nigdy nie dostał raportu komisji.

Na polach pod wsią Górki Duże – tam, gdzie rozbił się samolot, nie ma nawet kamienia z pamiątkową tabliczką. (foto. Roman Kubiak)

PRZYCZYNA KATASTROFY: BŁĄD PILOTA?

Już dwa tygodnie po katastrofie „specjalna komisja państwowa” orzeka, że silniki radzieckiej maszyny były w porządku. Wszystkie urządzenia pokładowe też były sprawne. 29 listopada Polka Agencja Prasowa rozsyła do redakcji gazet depeszę pod tytułem: „Komunikat komisji specjalnej do zbadania przyczyn katastrofy lotniczej pod Łodzią”. Stwierdzono w niej: „Powołana przez Prezydium Rządu specjalna komisja (…) zakończyła swe prace. Samolot pasażerski PLL Lot, który uległ wypadkowi 15 listopada, odbywał swój rejs na trasie Szczecin – Poznań – Łódź - Kraków, tego dnia w trudnych warunkach atmosferycznych. Stan techniczny samolotu był bez zarzutu. Samolot ten, jak zresztą wszystkie samoloty pasażerskie Lot, zaopatrzony był we wszystkie urządzenia i instrumenty, pozwalające na dokonywanie lotów zarówno w dzień jak i w nocy i bez względu na pogodę”.

Winą za wypadek komisja obarcza kapitana Mariana Buczkowskiego.

Komunikat PAP stwierdza: „Kapitan statku lotniczego podjął błędną decyzję, dokonania przelotu Łódź-Kraków pod chmurami, które tego dnia znajdowały się bardzo nisko, zaledwie 120 m nad lotniskiem w Łodzi, a na trasie lotu miejscami sięgały powierzchni ziemi. (…) Błąd pilota polegał na tym, że leciał nisko, podczas gdy w warunkach meteorologicznych, w jakich odbywał się lot, winien był on prowadzić samolot na ustalonej w instrukcji dla tej trasy wysokości od 500 do 800 metrów nad poziomem morza”.

W komunikacie napisano, że „w szóstej minucie lotu samolot znajdujący się w odległości 20 km na południe od Łodzi (w okolicy miasteczka Tuszyn) trafił na gęstą mgłę, która spowiła wzgórze o wysokości 260 metrów nad poziomem morza (…) Pilot usiłował poderwać samolot do góry. Było już za późno i samolot zawadził lewym skrzydłem o skraj poprzeczki masztu. Siłą uderzenia urwane zostały trzy metry skrzydła. Opadając samolot uderzył o pagórek. Wskutek wstrząsu popękały przewody benzynowe i wybuchł pożar”.

 

NIE PISAĆ, NIE MÓWIĆ!

Władze kraju chcą szybko zamknąć sprawę. Komunikat PAP podaje, że wszystkie ofiary katastrofy zostały pochowane na koszt państwa. Kapitana Buczkowskiego władze pozwalają pochować na Wojskowych Powązkach w Warszawie. Trumna ma być złożona w grobie przy dźwiękach wojskowej orkiestry, z honorami. Bez księdza. Ale wdowa sprowadza księdza. Przedstawiciel władz nakazuje zmienić ceremonię. Pogrzeb jest cichy, tylko rodzinny – bez orkiestry.

Zbigniew Buczkowski – syn kapitana, miał wtedy osiem miesięcy. Taty nie pamięta. Gdy dorastał, w domu była bieda, bo mama nie dostawała renty po tragicznie zmarłym mężu. Państwo wypłaciło jej jednorazowo kilka skromnych pensji zmarłego. Osieroconej rodzinie pomagali koledzy ojca - piloci. To oni robili zbiórki pieniędzy, jedzenia, ubrań dla dzieci. Zbigniew Buczkowski jest dziś znanym aktorem. Grał w filmach: „Dom”, „07 zgłoś się”, „Wielka majówka”, „Zabij mnie glino”, „Złoto dezerterów”.

O katastrofie lotniczej pod Tuszynem nie wolno było pisać i mówić aż do 1989 roku.

Potwierdzał to prałat Stanisław Wieteska, w latach 1971-2002 proboszcz parafii Świętego Witalisa Męczennika.

– Do parafii w Tuszynie zostałem skierowany prawie dziesięć lat po tamtych tragicznych zdarzeniach – opowiada emerytowany proboszcz. – Długo nie wiedziałem, co się stało, bo ludzie o tym nie mówili. Jakiś czas później zrozumiałem, że się bali. Nie było możliwości odsłonięcia choćby pamiątkowej tablicy.

Dopiero przed kilkoma laty w Tuszynie odsłonięto skromny obelisk upamiętniający ofiary katastrofy. Na metalowej tablicy jest napis: „Pamięci kpt. Mariana Buczkowskiego, 4 członków załogi oraz 12 pasażerów samolotu Polskich Linii Lotniczych LOT, którzy zginęli w tym miejscu w dniu 15 listopada 1951 roku”.

Na uroczyste odsłonięcie obelisku w Tuszynie przyjechał syn pilota - aktor Zbigniew Buczkowski. (foto. SPLL.net)

Na polach pod Górkami Dużymi – tam, gdzie rozbił się samolot, nie ma nawet kamienia z pamiątkową tabliczką.

Roman Kubiak

 

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Ten wirus zabił tysiące. A zaczęło sie podobnie jak z koronawirusem

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Ogromny spadek dla rodziny z Pabianic?

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Co Adolf Hitler robił w Pabianicach we wrześniu 1939 roku?