ad

Zamordowana kobieta to 57-letnia Wiktoria Kłys - zamożna wdowa, mieszkająca w jednej izbie na tyłach swego niedużego sklepu z pieczywem, mąką, kaszą, cukrem, śledziami, kawą i codziennie świeżymi wędlinami. „Wrogów nie miała, ludziom z okolicy pomagała, mało komu odmówiła bochenka chleba na kredyt. Krewni odwiedzali ją rzadko” – napisano w policyjnym raporcie ze śledztwa.

24 października 1932 roku dziennik „Ilustrowana Republika” donosił z Pabianic: „Tłumy ciekawych zbierały się w ciągu całego wczorajszego dnia koło wąskich drzwi sklepiku Kłysowej - ofiary bestialskiego morderstwa”.

Jak doszło do zbrodni? 22 października wieczorem Wiktoria Kłys jak zwykle zamknęła na klucz swój sklep w kamienicy pod numerem 33 na końcu ulicy. Z Konstantynowskiej poszła na ulicę Warszawską po świeże wędliny, by nazajutrz handlować nimi u siebie. Robiła tak codziennie. Przy Warszawskiej, pod numerem 38, była masarnia Franciszka Grelusa i bufet (sklepik) z wędlinami.

Grelus pamiętał, że tego dnia widział Wiktorię Kłysową kupującą kiełbasę, salceson i pasztetową. Nawet się jej ukłonił. Masarz był przedostatnią osobą, która widziała sklepową żywą. Ostatni widział ją zabójca.

Dalsze zdarzenie skrupulatnie zanotował policjant śledczy: „Około dziewiątej wieczór przyszła do sklepu Kłysowej posługaczka Chociszewska, po należność za tygodniową pracę przy sklepie i zapas wiktuałów na niedzielę, jaki zwykle dostawała od Kłysowej. Znająca dokładność sklepikarki, Chociszewska zdziwiła się niepomiernie, gdyż zastała otwarte tylne drzwi prowadzące do izby przyległej do sklepu. Nie orientująca się po ciemku posługaczka, poczęła nawoływać, lecz nikt jej nie odpowiadał. Wreszcie zawezwała dozorcę domu, prosząc go o lampę naftową. Choć lampa słabo oświetliła pokoik Kłysowej, Chociszewska i dozorca Pawłowski już w progu spostrzegli nieład w izbie. Szuflady komody były powyciągane, ich zawartość rozrzucona po podłodze. Szafa była otwarta na oścież”.

Zaniepokojony dozorca i przerażona posługaczka wbiegli do sklepiku. Ciało Wiktorii Kłysowej leżało na posadzce obok lady. Sklepowa nie żyła. Jak napisano w protokole ze śledztwa: „czarną plamą znaczyła się na podłodze kałuża krwi”. Dozorca powiadomił policję.

Dlaczego zginęła?

Zwłoki zamordowanej przewieziono do kostnicy przy miejskim szpitalu. Podczas oględzin ciała lekarz stwierdził, iż śmierć nastąpiła „wskutek niezwykle silnego ciosu nożem, zadanego w tył głowy denatki”. Szeroki nóż przeciął szyję, gardło i tętnicę Wiktorii Kłysowej, po czym… złamał się. Czubek ostrza utkwił w okolicach karku ofiary. Nie było wątpliwości, że sklepikarka zginęła od ciosu zadanego rzeźnickim nożem, jakiego od lat używała w swym sklepie do krojenia wędlin. Nóż ten zazwyczaj leżał „pod ręką” - na ladzie.

Na szyi zamordowanej kobiety – pod sukienką, znaleziono płócienny woreczek na sznurku. Było w nim 56 rubli w złocie. W tych okolicznościach śledczy doszli do wniosku, że mordercą raczej nie jest osoba bliska Kłysowej. „Tylko bowiem najbliżsi wiedzieli, że Wiktoria Kłys nosi na szyi woreczek ze złotem, gdy tymczasem zbrodniarz zadowolił się jedynie zabraniem całej zawartości szuflady, łupem znacznie mniejszej wartości” – zauważyli śledczy. O woreczku ze złotymi rublami wiedziały tylko trzy osoby. Wszystkie niezwłocznie przesłuchano, wszystkie miały alibi.

Kilka dni później „Nowy Dziennik Łódzki” ujawnił kolejne szczegóły zbrodni przy ulicy Konstantynowskiej.

„Morderca zdołał splądrować szuflady komody, szafę w mieszkaniu Kłysowej za sklepem oraz szuflady w bufecie. W znaleziony w sklepie worek zapakował pewną ilość masła, cukru i chleba. Wypchanej torby jednak nie zabrał, bo najwidoczniej został spłoszony”.

Inna gazeta podała, że zabójca Wiktorii Kłysowej wyniósł ze sklepu pół kilograma kiełbasy zwyczajnej i dwa kilogramy mąki. Jednak śledczy nie potwierdzili tej wiadomości. Zdementowali też informację, jakoby zbrodniarz szukał czegoś pod podłogą mieszkania Kłysowej. „Ile pieniędzy padło łupem zbrodniarza, tego na razie nie udało się stwierdzić” – pisał „Express Wieczorny Ilustrowany”.

Obok zwłok sklepikarki leżała pusta papierowa torebka i szufelka do nabierana mąki z worka. Śledczy doszli do wniosku, że zanim morderca sięgnął po nóż, Kłysowa zamierzała odważyć mu mąkę. Gdy pochyliła się nad workiem z mąką, zbrodniarz zadał jej cios w tył głowy. W śledztwie zakładano, że morderca musiał być znajomym sklepikarki, ponieważ późnym wieczorem Kłysowa pod żadnym pozorem nie otwierała sklepiku obcym.

 

Krew na palcie

Gdy Wiktoria Kłys konała, nad jej sklepem toczyła się rodzinna awantura. Lokatorzy małego mieszkania na pierwszym piętrze - Bronisława i Wawrzyniec Raczyńscy, „walczyli” z pijanym zięciem. Kolejny już raz, bo zięć - 32-letni Zygmunt Lewandowski, słynął w Pabianicach z awanturnictwa. Zameldowany przy ulicy Maślanej Lewandowski był murarzem, z powodu pijaństwa zazwyczaj bezrobotnym. Przed trzema laty Raczyńscy wydali za niego córkę – Zofię, czego bardzo szybko pożałowali.

Aby nie skonać z głodu i pragnienia, pijak Lewandowski zadłużył się w okolicznych sklepach spożywczych. Także u Kłysowej, której był winien około stu złotych – czyli prawie tyle, ile wynosiła pensja robotnika. Za kilka dni murarz Lewandowski miał odpowiadać przed sądem za swe długi – z oskarżenia sklepowego Seidla, który miał dość wymówek, że klient „odda pieniądze jutro”. Kłysową też wezwano do sądu, by jako świadek zeznawała przeciwko Lewandowskiemu.

Dziennik „Echo” pisał: „Krytycznego wieczoru około godziny 9.40, a więc niemal w tym samym czasie, gdy wykryto mord, Lewandowski przyszedł do mieszkania teściów w towarzystwie żony. Był jak zwykle pijany i domagał się, aby teściowie pomogli mu wybrnąć z długów, grożąc im śmiercią. W pewnej chwili zięć zerwał ze ściany zegar, co zapoczątkowało bójkę. Korzystając z zamieszania Zofia Lewandowska uciekła z cennym zegarem, zaś jej awanturującego się męża obezwładniono przy pomocy sąsiadów. Raczyńscy i sąsiedzi zwrócili uwagę, że palto Lewandowskiego było splamione świeżą krwią. Lewandowski i jego żona zostali aresztowani”.

Murarz „idzie w zaparte”

Policja podejrzewała murarza. Także dlatego, że jemu (jako znajomemu) Wiktoria Kłys z pewnością otworzyłaby sklepik wieczorem. Jednak aresztowany Zygmunt Lewandowski nie przyznawał się do winy. Podczas przesłuchania tłumaczył, że ślady krwi na jego palcie pojawiły się w trakcie wieczornej szamotaniny z teściami. „Wtedy to okaleczyłem sobie ręce, które będąc nietrzeźwym, wytarłem machinalnie o płaszcz” – zeznał Lewandowski.

Obciążały go zeznania teściowej. Bronisława Raczyńska twierdziła, że wieczorem 22 października, gdy schodziła po schodach, widziała zięcia przy tylnych drzwiach sklepu Kłysowej. Co tam robił zięć? Tego teściowa nie wiedziała, ale przeczucia miała złe. „Oskarżonego Lewandowskiego przewieziono do więzienia śledczego w Łodzi” – nazajutrz pisał „Nowy Dziennik”. „Osadzono go w pojedynczej celi”.

Zygmunt Lewandowski siedział dziewięć tygodni. W tym czasie śledczy zlecili biegłym przeprowadzenie badań porównawczych.

Porównywano krew znalezioną na płaszczu pijanego murarza z krwią zamordowanej sklepowej. Porównano też odciski palców Lewandowskiego z odciskami na rękojeści rzeźnickiego noża, którym zbrodniarz poderżnął gardło Kłysowej.

Wyniki badań były zaskakujące - wykluczyły Lewandowskiego z kręgu podejrzanych. W protokole z porównań napisano: „Na rękojeści noża, którym poderżnięto Kłysowej gardło, pozostały widoczne ślady palców. Na zasadzie badań daktyloskopijnych stwierdzono, że odciski te nie są odciskami palców Zygmunta Lewandowskiego”.

28 grudnia 1932 roku oczyszczony z zarzutów murarz wyszedł z aresztu. Obawiał się jednak od razu wrócić do domu. Powód? Mógł go spotkać samosąd, gdyż zbrodnia przy ulicy Konstantynowskiej mocno poruszyła pabianiczanami.

 

Może zabił żebrak?

Śledczy powrócili więc do wersji, iż zabójcą Wiktorii Kłysowej mógł być żebrak albo bezrobotny, któremu litościwa sklepowa chciała podarować trochę chleba, mąki i cukru. Zbrodniarz zabił, gdy nadarzyła się okazja kradzieży pieniędzy z szuflady i szafy. Zrobił to, gdy samotna sklepowa odwróciła się, by nabrać mąki. Wtedy zadał jej potężny cios nożem podniesionym z lady. Śledczy założyli, że morderca może pochodzić z Konstantynowa lub Łodzi. Po dokonaniu zbrodni wyszedł na pobliską szosę, wsiadł do jakiegoś przygodnego pojazdu i ślad po nim zaginął.

„Policja urządziła obławy i poszukiwania na terenie Pabianie, Konstantynowa i Łodzi, które dotychczas nie dały pozytywnego wyniku” – pisała prasa.

Niedługo potem „Gazeta Pabjanicka” apelowała do mieszkańców miasta: „Niezależnie od tego, jaki będzie dalszy wynik śledztwa, obowiązkiem każdego człowieka jest podawanie do wiadomości poufnej policji wszelkich danych dotyczących tego strasznego morderstwa, bowiem taka zbrodnia nie powinna ujść bezkarnie”.

Uszła. Policja nie wykryła sprawcy.