Artur Ossowski, naczelnik z łódzkiego IPN, potwierdził następujące nazwiska dzieci, które do obozu przy ul. Przemysłowej w Łodzi przywieziono z Pabianic i powiatu pabianickiego: Beda Apolonia lat 16, Brożyna Marian lat 14, Kolasa Krystyna lat 15.
Kto to wymyślił
Koncepcja powołania obozu dla polskich dzieci pojawiła się już latem 1941 r., a jej pomysłodawcą był kierownik Krajowego Urzędu ds. Młodzieży (niem. Landesjugendamt) w Katowicach Alvin Brockmann. Projektem zainteresował się główny inspektor niemieckich obozów koncentracyjnych Oswald Pohl, który 28 listopada 1941 r. uzyskał akceptację swojego przełożonego Heinricha Himmlera. Wykorzystano również pozytywną opinię prawnika dr. Hansa von Muthesiusa, który wskazał na „potrzebę izolacji małoletnich Polaków i wychowywania ich poprzez pracę, aby nie demoralizowali niemieckich dzieci”. Wzorowano się na funkcjonującym od 1941 r. obozie dla nieletnich Niemców w Moringen (Mohringen/Solling) w Dolnej Saksonii, gdzie więziono również młodzież z Czechosłowacji oraz Polski.
W czerwcu 1942 r. z Litzmannstadt Ghetto Niemcy wyłączyli pięciohektarową działkę, przeznaczając ją pod obóz pracy dla polskich dzieci. Zamkniętą strefę wyznaczono w getcie w kwartale ulic: Górniczej (Robert Straße), Emilii Plater (Max Straße), Brackiej (Ewald Straße) i Przemysłowej (Gewerbe Straße).
Pierwszych więźniów zarejestrowano 11 grudnia 1942 r. Jego oficjalna nazwa brzmiała Prewencyjny Obóz Policji Bezpieczeństwa dla Młodzieży Polskiej w Łodzi. Strefa dla chłopców stanowiła ok. 75 proc. obszaru obozu, zaś część dla dziewcząt oraz najmniejszych dzieci obojga płci zajmowała resztę przestrzeni i powstała dopiero z początkiem wiosny 1943 r. Na potrzeby obozu wykorzystano istniejące budynki murowane oraz drewniane, jak też kilka baraków więziennych zbudowanych wiosną 1943 r. przez firmę realizującą podobne inwestycje w niemieckim obozie zagłady na Majdanku. Wzniesiono także kilka latryn, komórek gospodarczych oraz szklarnie, garaże, pocztę i różnego rodzaju magazyny, choć nierzadko przystosowywano na te potrzeby istniejące budynki.
Z trzech stron wzniesiono trzymetrowy płot, ze ściśle do siebie przylegających desek i zwieńczono go drutem kolczastym. Od strony przylegającego do obozu cmentarza żydowskiego przeszkodą był ceglany mur, który podwyższono do wysokości drewnianego płotu. Brama główna znajdowała się u wylotu ul. Przemysłowej, która przed wojną dochodziła jedynie do ul. Brackiej, lecz jej nie przecinała. Natomiast w warunkach obozowych ul. Przemysłową przedłużono i zamieniono w tzw. Lager Straße, czyli główną aleję obozową, utwardzoną przez dzieci gruzem oraz szlaką. W tym miejscu odbywały się apele i tu zazwyczaj egzekwowano kary wobec więźniów. Aleja prowadziła w kierunku ul. Górniczej, gdzie z kolei znajdowała się mniejsza brama dla żydowskich robotników, wozów aprowizacyjnych i furgonów wywożących chore dzieci lub ich zwłoki na cmentarz katolicki św. Wojciecha przy ul. Kurczaki 81. Trzecią zewnętrzną bramę usytuowano od strony ul. Brackiej i wytyczono ją na osi obecnej ul. Tadeusza Mostowskiego (Roderich Straße). W pobliżu niej urządzono wartownię i tu, od 1944 r., przyprowadzano dzieci na widzenie z rodzicami. Wewnątrz obozu znajdowała się jeszcze jedna brama, którą można było się dostać z głównego obozu do podobozu dla dziewcząt.
Ogółem na potrzeby kacetu wykorzystano kilkanaście przedwojennych budynków, które wcześniej przez dwa lata byli zmuszeni użytkować mieszkańcy getta. Najważniejszym obiektem w obozie, przez dwadzieścia pięć miesięcy jego istnienia, była komendantura, ulokowana w przedwojennym budynku przy ul. Przemysłowej 34. Rezydowali w nim zarządzający obozem Hans Fuge, Arno Wrug, Ehrlich Enders oraz okresowo kontrolujący ich działania szef niemieckiej policji kryminalnej w Łodzi Karl Ehrlich.
Potomstwo „niebezpiecznych bandytów”
Osadzone w obozie dzieci Niemcy najczęściej uznawali za potomstwo „niebezpiecznych bandytów”, co oznaczało, że ich rodzice lub opiekunowie należeli do ruchu oporu. Okupant posługiwał się również terminem Asoziale - „element aspołeczny”. Określano nim m.in. przestępców kryminalnych, jak też włóczęgów, ulicznych handlarzy, chuliganów, złodziei, a nawet „gapowiczów” oraz osoby nieprzestrzegające godziny policyjnej i unikające pracy. Inne preteksty: „miał przy sobie zapałki”, „nielegalnie nabył karty żywnościowe”, „kradnie z innymi dziećmi owoce w ogrodach, zwłaszcza obywateli niemieckich, ojciec nie żyje”, „zarabia, odnosząc walizki z dworca kolejowego w Katowicach”, „rodzice wychowują je w duchu wrogim państwu” (to o dzieciach świadków Jehowy). Inne powody to: „Rodzice nie przyjęli volkslisty”, „ojciec na robotach w Rzeszy, matka w Oświęcimiu”, „córka polskiego profesora”, „syn polskiego oficera” albo „zaniedbane dziecko polskie”, „żebrze, włóczy się”, „żebrze, starał się wzbudzić współczucie u ludności, bo brak mu jednej ręki i nogi”, „rodzice nie żyją, użebrane rzeczy przynosi do domu”, „sierota, włóczy się, bez środków do życia”. Albo: „Wskutek swego duchowego nastawienia i swej przynależności do narodu polskiego nie nadaje się do wychowania domowego w ramach opieki społecznej i należy go stosownie do zarządzenia ministra spraw wewnętrznych Rzeszy przekazać do obozu dla zaniedbanej młodzieży polskiej w Łodzi”.
Do obozu trafiały także dzieci z niewielkim upośledzeniem psychicznym lub fizycznym. Do Łodzi dowożono również nieletnich Polaków z niemieckiego zakładu wychowawczego w Grodkowie (niem. Grodcov) na Opolszczyźnie. Chłopcy ci dobrze znali język niemiecki, byli zdyscyplinowani, dlatego często sprawowali funkcje sztubowych lub blokowych. Ogółem dzieci ze Śląska stanowiły ok. 38 proc. osadzonych i przywożono je przede wszystkim z Mysłowic, Kietrza oraz Pogrzebienia. Nieletni z Kujaw i Wielkopolski przechodzili przez miejsca odosobnienia w Potulicach, Kiekrzu oraz Poznaniu. Po nich kolejną dużą grupę stanowiły dzieci łódzkie. W obozie przebywały również osoby z Pomorza Gdańskiego i Generalnego Gubernatorstwa.
Niemcy planowali, że obóz jednorazowo pomieści dwa tysiące więźniów, lecz najliczniejsze stany odnotowano do lata 1944 r., kiedy zarejestrowano ok. 1.200. Przeszło setkę dziewcząt, od wiosny 1943 r. skierowano do filii rolnej obozu w Dzierżąznej koło Zgierza. Tym sposobem władze niemieckie zyskały sposobność uniezależnienia obozu od dostaw żywności z zewnątrz.
Od połowy 1944 roku coraz więcej dzieci zwalniano z obozu. Część uzyskiwała wolność za sprawą rodziców, którzy przyjmowali volkslistę, inne kierowano do pracy w łódzkich fabrykach lub do niemieckich przedsiębiorstw w głębi III Rzeszy.
Do obozu miały trafiać dzieci w wieku od dwunastu do szesnastu lat, ale w transportach były też dzieci kilkuletnie i niektóre z nich wymagały stałej opieki. Najmłodszymi zajmowały się więźniarki, które dozorowały budynek zwany izolatką lub „domem dla małych dzieci”.
Olbrzymi warsztat pracy
Obóz przede wszystkim spełniał funkcję „olbrzymiego warsztatu pracy”, dlatego nadrzędnym obowiązkiem osadzonych było wspieranie niemieckiej gospodarki oraz armii. Chłopców najczęściej przydzielano do tzw. iglarni, gdzie prostowali igły tkackie. W „łapciarni” wyplatali słomiane warkocze i zszywali je w nieforemne zimowe buty dla żołnierzy niemieckich walczących w Związku Sowieckim. Dodatkowo z wikliny wykonywali maty, których używano jako podkładów pod koła wojskowych pojazdów, gdy te ugrzęzły w błocie lub zakopały się w śniegu. Chłopcy zszywali również uszkodzone plecaki i chlebaki, reperowali też obuwie wojskowe. Natomiast w szwalni szyto elementy umundurowania i obozową odzież roboczą. Zadania te wykonywali zarówno chłopcy, jak i dziewczęta, które dodatkowo cerowały przestrzeliny lub rozdarcia w mundurach. Niektóre z dziewcząt wyrabiały również sztuczne kwiaty z papieru, na drutach wykonywały czapki, rękawice, szaliki oraz szydełkowały i wyszywały obrusy. Od wiosny 1943 r. najsilniejsze z nich wysyłano do majątku rolnego w Dzierżąznej (ok. 160 ha), gdzie pracowały w polu, oporządzały zwierzęta gospodarcze i odławiały ryby ze stawu.
Praca ponad siły
Kilkunastogodzinna praca w obozie była ponad siły dzieci. Wykonywały ją w stresie, w bardzo złych warunkach, często były bite, głodzone i wciąż poniżane przez nadzorujący je personel. Wytchnienia nie mogły zaznać nawet we śnie, gdyż pomieszczenia budynków oraz baraków były wychłodzone, przepełnione, a brak odpowiednich środków sanitarnych skutkował chorobami skóry oraz plagą wszy i pcheł. Dodatkowo z początkiem 1944 r. w obozie wybuchła epidemia tyfusu, a zarażone dzieci leczono w szpitalu na terenie getta. Śmierć następowała również na skutek wychłodzenia oraz głodu, co nie było rzadkim zjawiskiem, gdy uzmysłowimy sobie, że dzieci zsyłano do karceru. Stosowano również chłostę, która była stałym elementem obozowego rygoru. Dzieci źle pracujące piętnowano czerwonym krzyżem malowanym olejną farbą na plecach wierzchniego okrycia i kierowano je do tzw. karnej kompanii, gdzie obowiązywały zmniejszone racje żywnościowe. Zajmowała się ona przede wszystkim rozbiórką domów, smołowaniem dachów, czyszczeniem latryn i ubijaniem obozowych alei.
Z obozu do obozu
Najmniejsze dzieci wysyłano z łódzkiego obozu do niemieckich ośrodków germanizacyjnych Lebensborn w Ludwikowie, w Puszczykowie oraz do tzw. Gaukinderheim w Kaliszu. Niekiedy dzieci starsze przewożono do innych ośrodków pracy, jak chociażby obóz w Potulicach, lub gdy ukończyły szesnasty rok życia, zsyłano je wówczas do niemieckich obozów koncentracyjnych, m.in. do Gross-Rossen, Ravensbrück lub Auschwitz-Birkenau.
Wyzwolenie
Ostatnim dniem funkcjonowania obozu przy ul. Przemysłowej był 18 stycznia 1945 r. Nie odbył się wtedy apel, żaden ze strażników nie wypędzał dzieci z baraków. W pośpiechu wsiadali oni do ciężarówki i opuszczali placówkę. Po ich odjeździe główna brama od strony ul. Przemysłowej pozostała otwarta. Do Łodzi błyskawicznie zbliżała się Armia Czerwona, której pododdziały wkroczyły do miasta następnego dnia. W opustoszałym obozie odnaleziono jedynie kilkaset osłabionych głodem, chorobami i zmarzniętych dzieci. Dwieście z nich, jako sieroty, przez kolejne lata pozostawało w Łodzi, zajmując początkowo budynek Miejskiego Pogotowia Opiekuńczego przy ul. Kopernika 36.
Zmarło ok. 200
Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Łodzi prowadziła śledztwo w sprawie obozu od 1969 r. W grudniu 1970 r. zatrzymano w Łodzi byłą funkcjonariuszkę z obozu Eugenię Pol vel Genowefę Pohl, która przyjęła volkslistę i pracowała w obozie od 1943 r. Sądzono ją w latach 1972–1975 i na podstawie zebranego materiału skazano na 25 lat więzienia. Okręgowy Sąd w Łodzi nie potwierdził jednak informacji byłego więźnia obozu i funkcjonariusza Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego we Wrocławiu Józefa Witkowskiego vel Józefa Gacka, że do obozu trafiło ogółem ok. 15 tys. nieletnich i przeżyło z nich jedynie dziewięćset.
Dlatego sąd oraz OKBZH w Łodzi stopniowo obniżała liczbę więźniów obozu, jak też ilość jego ofiar.
Ostateczne dane sugerują, że przez niemiecki ośrodek w Łodzi przeszło od dwóch do ponad trzech tysięcy polskich dzieci, a liczba zmarłych i zamordowanych nie przekracza dwustu osób.
-----------
Artur Ossowski, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Instytutu Pamięci Narodowej oddział w Łodzi
Komentarze do artykułu: Pabianickie dzieci w obozie koncentracyjnym
Nasi internauci napisali 0 komentarzy