Kupcy ograbieni przez młodego rozbójnika zgodnie zeznawali, że był to mężczyzna wysoki, potężny i bardzo silny. A kobiety dodawały, że już sama uroda rabusia zwalała je z nóg. Przestępca był zabójczo przystojny.

Niebawem policjanci ustalili, kto sieje strach pod miastem. To Franciszek Gościk, dezerter, uciekinier z kilku więzień, nieuchwytny przestępca. Gościk miał kilka rewolwerów, bagnet i kastet. Najchętniej rabował mięso, kiełbasę, wódkę i pieniądze. Ale nie gardził też belami płótna, butami, wyprawionymi skórami i dywanami.

Od lutego do kwietnia 1927 roku na drodze z Łasku Gościk ograbił co najmniej jedenastu chłopów i kupców. Dwukrotnie złupił pocztowy automobil.

Rozbójnik nie miał zamiaru zabierać bogatym i rozdawać biednym. Wolał ucztować i bawić się. Po udanym skoku na furmanki, wyprawił ucztę w lesie Karolewskim. Zapraszał tam kompanów i prostytutki z pabianickich ulic. Nad ogniskiem piekł się baran.

Wiosną 1927 roku Franciszek Gościk wpadł w pułapkę. Gdy zasadzał się na konny wóz z belami sukna, otoczyli go uzbrojeni policjanci. Ale radość stróżów prawa trwała króciutko. Mocny jak niedźwiedź rozbójnik rozerwał stalowe kajdanki, przeskoczył przez wóz i uciekł.

 

Jak czmychnął z wojska

         Trzy lata wcześnie, w 1924 roku, Gościk dostał wezwanie do wojska – do 58. Pułku Piechoty w Poznaniu. Był wtedy beztroskim chłopakiem z łódzkich Bałut, rozrabiaką i nicponiem. „Express Wieczorny” pisał o nim: „Przyzwyczajony do hulaszczego życia, ulubieniec dam z półświatka, nie mógł znieść rygoru wojskowego i już w pierwszych tygodniach służby snuł plany dezercji. Będąc na przepustce, spotkał jedną ze swych licznych kochanek. Zwierzył się jej z kłopotów i oświadczył, że chętnie by zrezygnował z dalszej służby wojskowej.

Nazajutrz szeregowiec Gościk zbiegł z koszar. Utrzymywały go kochanki. W ciągu kilku miesięcy ukrywał się w melinach złodziejskich i lumpiarniach. Nie mógł się skarżyć na brak gotówki. Kochanki dostarczały żywności i pieniędzy. Nie były o niego zazdrosne. - Franek nie może kochać nigdy jednej dziewczyny – twierdziły. - Taki jak on musi mieć zawsze dwie kochanki”.

Po kilku miesiącach dekowania się, Gościk doszedł do wniosku, że żandarmeria zapomniała o nim. Wyszedł z ukrycia i bawił się w knajpach. Nad ranem do mieszkania kochanki wtargnęli żandarmi. Dezerter stanął przed sadem wojskowym.

„Jestem kongresowiakiem, dlatego w Poznańskiem zawsze czułem się obco. Nie przypuszczałem jednak nigdy, że służąc w wojsku w Poznaniu, będę tak cierpiał” – tłumaczył sędziemu. „Żołnierze z byłego zaboru niemieckiego odnosili się do mnie wrogo i starali się mi szkodzić. Nie mogłem tego znieść, postanowiłem uciec”.  

Sąd skazał go na dwa i pół roku więzienia. Gościk obejrzał swą więzienną celę przy ul. Kraszewskiego w Łodzi. Nocą wyrwał kraty w oknie i przez dach wydostał się na ulicę. Rozesłano za nim listy gończe.

 

Wieczny uciekinier

Nieco ponad miesiąc później dwaj wywiadowcy urzędu śledczego zauważyli go na Górnym Rynkuw Łodzi. Gościk szedł w towarzystwie czterech kompanów. Dalsze wydarzenie zrelacjonowała „Republika”: Wywiadowcy podeszli do Gościka i oświadczyli mu, że aresztują go i zapraszają do urzędu śledczego. Gościk nie stawiał oporu, pożegnał się z towarzyszami i otoczony wywiadowcami szedł w stronę ulicy Kilińskiego.

W pewnym momencie zatrzymał się i uderzył silnie łokciem idącego obok wywiadowcę. Tak, że pozbawił go przytomności, a następnie zbiegł. W pogoń za uciekającym rzucił się drugi wywiadowca, a następnie i jego towarzysz. Do pościgu przyłączyli się przechodnie. Cała ulica goniła uciekającego, wołając: „Łapać złodzieja!”, aczkolwiek mało było odważnych, gdyż uciekający był herkulesowe] budowy i groził każdemu, kto mu zastąpił drogę.

Tymczasem uciekający zauważył na ul. Nowozarzewskiej idących mu naprzeciw policjantów, wobec tego wbiegł do posesji nr 19, skąd przez parkany dostał się na ulicę i wskoczył do przejeżdżającego tramwaju.

Wywiadowcy nie dali za wygrane, dogonili tramwaj i wskoczyli doń. Uciekinier usiłował przez przedni peron opuścić wagon, lecz wpadł w ręce nadbiegającego wywiadowcy. Okuty w kajdany usiłował przegryźć je, lecz sztuczka mu się nie udała i znalazł się w urzędzie śledczym”.

I tym razem Gościk siedział krótko, bo zorientował się, że w więzieniu jest bałagan z powodu remontu. Rankiem wskoczył na furmankę, która przywiozła piasek, pognał konia do bramy, minął strażników i tyle go widzieli.

Kilkakrotnie policjanci byli świeżym na tropie Gościka, ale rozbójnik spod Pabianic okazywał się nie lata spryciarzem.

Osaczony

Ukrywał się w Pabianicach, Ksawerowie, Łasku. Dziennik „Echo” pisał o nim: „Będąc nader przystojnym, łatwo zdobywał względy niewiast, które znakomicie ułatwiały mu uskutecznienie planów. Napadał na szosach podmiejskich na przejeżdżających furmanów. Zdobywał w ten sposób artykuły żywnościowe, a niekiedy i większą gotówkę, którą rozrzucał na prawo i na lewo.

Ostatnio zamieszkał na stale w Kocianowicach (dzisiejszych Chocianowicach). Zaopiekowała się nim bogata wieśniaczka. W ubiegłym tygodniu policja dowiedziała się o kryjówce. W nocy większy oddział policji otoczył dom, w którym zamieszkał Gościk. Przyjaciele poinformowali go jednak o niepożądanej wizycie.

W chwili, gdy policja wkroczyła do mieszkania, wyskoczył oknem, ostrzeliwując się z dwóch rewolwerów. Wywiązała się długotrwała strzelanina. Gościk, korzystając z ciemności nocnych, cofał się krok za krokiem aż udało mu się dotrzeć do lasu, gdzie zaszył się w gęstwinach. Poszukiwano go w ciągu następnego dnia, ale nie ujęto.

Udał się do Łodzi. Kilka hulaszczych dni spędzonych w towarzystwie szumowin i prostytutek wydało mu się jedną chwilką. Snuł plany śmiałych wypraw bandyckich i włamań”.

Teraz rabował kupców na drodze z Pabianic do Łodzi, przy której rósł dość gesty lasek. Dwukrotnie - w Pabianicach i Ksawerowie, Gościk brawurowo wyrwał się z rąk policji. Podczas obławy w Rudzie Pabianickiej – jak napisano w popołudniówce - „uszedł z rąk policji, ostrzeliwując się gęsto z dwóch rewolwerów”.

Dopiero jesienią 1927 roku Franciszek Gościk wpadł na dobre.

Policja dowiedziała się, że jest na Chojnach. Przetrząsała meliny. Na ulicy Rzgowskiej podpitego uciekiniera zauważył wywiadowca policji. Gościk był uzbrojony, ale nie zdążył wyciągnąć rewolweru.

Według wywiadowcy policji, miał powiedzieć: „Widzę, że tym razem się nie wykręcę”. Skuty w grube kajdany rozbójnik pojechał do pilnie strzeżonego więzienia pod Warszawą.

Roman Kubiak