Największe i najhuczniejsze były sylwestrowe bale zakładowe, wyprawiane zazwyczaj w fabrycznych stołówkach. Miejsca przy stolikach z ceratą pracownicy musieli zamawiać w dyrekcjach zakładów, wpisując się na listę u sekretarki obywatela dyrektora. Pierwszeństwo mieli przodowniczy pracy, wyrabiający ponad 110 proc. normy. Na talerzach królowały kiszone ogórki, kapusta z grzybami, biały chleb i kaszanka na ciepło. Kucharki gotowały zupę jabłkową z makaronem, a rady zakładowe starały się w ministerstwie o noworoczny przydział salcesonu i kiełbasy dla bawiącej się klasy robotniczej.

Na balu w Pabianickich Zakładach Przemysłu Bawełnianego miało nie być kropli wódki, co – zdaniem władz – gwarantowałoby kulturalną zabawę do białego rana. „Klasa robotnicza domaga się zakazu sprzedaży alkoholu także w lokalach gastronomicznych” – pisał „Dziennik Łódzki”, ale były to tylko marzenia komunistycznych władz. Na każdym stoliku z stołówce PZPB pojawiła się flaszka, przemycona pod kapotą balowicza. Największe wzięcie miały wejściówki na bal Monopolu Spirytusowego przy ul. Kopernika w Łodzi. Hitem były bale w łódzkim „Savoyu”, „Mariensztacie” i „Na Górniaku”. Zyski z zabaw w knajpach obowiązkowo przekazywano na odbudowę stolicy.

Do obywateli szykujących się na sylwestrowe przyjęcia „Dziennik” apelował:

 „Nie przejadać się!”. Mięsa, wędlin i słodyczy w sklepach i tak nie było, za to z końcem roku „rzucili”: mrożoną mizerię – po 2,40 za kg, mrożony groszek – 4 zł za kg, miazgę jabłkową – 3,20 zł oraz konserwy rybne, konfitury i sprzedawane na sztuki papierosy marki „Górnik”. Do Pabianic miały przyjechać dwie ciężarówki cytryn – po 50 zł za kg, a także 24 dodatkowe beczki ze bałtyckimi śledziami. Kobietom pracującym obiecano po jednej parze pończoch – na talony wydawane w Wydziale Handlu Miejskiej Rady Narodowej.

Wiadomość, że do sklepów mięsnych mają być przywiezione indyki, okazała się plotką. Kolejki, które przed sklepami sterczały od północy, musiały się rozejść z niczym. Na targowisku przy ul. Moniuszki ostatnie wiejskie kury (żywe) osiągnęły rekordową cenę - 35 zł. Gdzieniegdzie pojawiły się słoiki z miodem, wafle i gruzińska herbata. „Kończy się fermentacja wina z tegorocznych jabłek, porzeczek i malin” – triumfalnie doniosła prasa. „Już niedługo wino będzie rozlewane do litrowych butelek i kierowane na zaopatrzenie palcówek organizujących zabawy dla świata pracy”. Niewielka dostawa bułgarskiego wina i tokaju zniknęła w bufetach rządzącej krajem partii robotniczej i Milicji Obywatelskiej.

Robotnik w teatrze

„Zamiast pić alkohol, idź do teatru” – z ulicznych plakatów zachęcały władze. Dla robotników, którzy posłuchaliby podpowiedzi i wybrali się na sylwestrowy spektakl do któregoś z łódzkich teatrów, szykowano zniżkowe bilety. Teatr Nowy o 19.15 wystawiał „Brygadę szlifierza Karhana”, a Teatr Powszechny – sztukę „Przełom”, Borysa Ławreniewa (o wystrzale z pancernika Aurora i szturmie na pałac Zimowy w Petersburgu). Wśród pabianickich robotników chętnych do teatru nie znaleziono.

Za to po robocie młodzi pracownicy Pabianickich Zakładów Przemysłu Bawełnianego biegali na zajęcia fabrycznego kółka teatralnego. „Zespół dramatyczny przy świetlicy wystąpił z premierą komedii Zabłockiego „Fircyk w zalotach” – pisała o nich prasa. „Pod kierownictwem prof. Butryma członkowie zespołu pracowali nad poznaniem epoki, w której toczy się akcja. Były trudności, które musieli pokonać. Na przykład biurokratyczny urzędnik z teatru Wojska Polskiego nie chciał słyszeć o wypożyczeniu kostiumów, a magazynierzy Filmu Polskiego pożyczyli artystom z fabryki zepsute reflektory. Zespół umiał pokonać własne zmęczenie, gdy po próbie trwającej do godziny 4.00 rano, poszedł do pracy, by o 20.30 znów wejść na scenę w kinie Polonia w Pabianicach i dobrze zagrać trudną komedię Zabłockiego”.

Mniej światła!

Tuż przed sylwestrem władze zmartwiły się, że w salach balowych może zabraknąć prądu. Powód? Wieczorami polskie elektrownie nie dawały rady sprostać zapotrzebowaniu na energię. „Pamiętaj o zgaszeniu światła!” – apelowała prasa, pisząc: „Nauczyciele zobowiązali się przeprowadzić pogadanki z uczniami o konieczności oszczędzania prądu w domu, zwłaszcza wieczorem – żeby nie używać żelazek i rozmaitych maszynek. Trzeba oszczędzać, gdyż prąd jest niezbędny do realizacji planu 6-letniego w fabrykach”.

Zanim wystrzeliły korki z jabola, prokuratorzy „przy udziale czynnika społecznego dokonali zmasowanej kontroli sklepów i zakładów gastronomicznych” – doniosła prasa. W barach wytropili żeberka ogryzione z mięsa przez kucharki, zmywak w zupie ogórkowej, zepsutą śmietanę, skwaśniałe mleko, brudne talerze, zgniłe pomidory na pomidorówkę i stanowczo za cienkie kotlety mielone. Prokurator przejrzał też książki życzeń i zażaleń klientów. Winnych ukarał.

Niedługo potem partyjna prasa oznajmiła, że już w przyszłym roku Polacy będą jeść… polski ryż. Pisano: „Wzorując się na pracach radzieckich uczony, inż. Piotr Sobczak prowadzi prace nad aklimatyzacją ryżu do hodowli w Polsce. W jednym z PGR-ów Sobczak przygotowuje uprawę ryżu na 10 ha. Pozwoli to wyszkolić szeroki ogół rolników w dziele hodowli ryżu w naszym kraju”.

Poligonem bolszewickich eksperymentów na roślinach była też Widzewska Wyższa Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego (ta koło Ksawerowa). Działał tam zespół młodych pseudonaukowców, krzyżujących rośliny warzywne. W szklarniach wdrażano bezsensowne idee radzieckiego genetyka Iwana Miczurina, który – jak głosiła propaganda - „dał człowiekowi zdolność przeobrażania przyrody”. Młodych partyjnych genetyków nazywano „miczurinowcami”. Władze hołubiły ich.

W 15. rocznicę śmierci Miczurina, w 1950 r., „Dziennik” zachwycał się krzyżówką bakłażana i pomidora - rodem z Widzewa. „Owoc tej krzyżówki w smaku i wyglądzie wcale się nie różni od zwykłego pomidora. Pomidor zaszczepiony na bakłażanie uzyskał odporność na choroby i większą twardość. Dzięki temu nie będzie się gniótł podczas transportu, nie zdusi się w koszyku. Takim właśnie pomidorem częstował kierownik szkółek w majątku doświadczalnym w Widzewie, miczurinowiec Wacław Dałek.

- Zaszczepiliśmy również jabłonie na gruszach - opowiada Dałek. - Ale potrwa jeszcze, zanim się przekonamy, co z tego będzie. Udało się nam również skrzyżowanie pomidora z kartoflem. Teraz w ziemi rosną kartofle, a nad ziemią pomidory”.

(artykuł z cotygodniowej strony historycznej w papierowym "Życiu Pabianic")