W niedzielę (15 czerwca) byłem z kolegą na wycieczce rowerowej. Najdłużej zatrzymaliśmy się w Baryczy nad Grabią, gdzie robiliśmy zdjęcia starego młyna wodnego i zbiorników wodnych z otaczającą przyrodą. Gdy już mieliśmy wracać, kolega zauważył, że miał źle ustawiony aparat (za wysokie ISO) i powtarzał niektóre ujęcia. Wówczas do Baryczy przybyło dwóch młodzieńców na rowerach górskich. Przynajmniej jeden z nich również robił zdjęcia, tyle że telefonem komórkowym. Ja swój aparat kompaktowy włożyłem w czarny pokrowiec ochronny, następnie wsunąłem do małej reklamówki i umieściłem na tylnym bagażniku rowerowym. Wyjechaliśmy znad zbiorników na leśną drogę, po czym skręciliśmy w jeszcze inną, boczną, mało uczęszczaną, poprzerastaną korzeniami leśną drogę, żeby jakoś na skróty wrócić do Pabianic. Gdy rozmawialiśmy z kolegą, usłyszeliśmy za nami krzyki. Usłyszeliśmy, że chyba nas wołają. Postanowiliśmy się zatrzymać, a gdy podjechali bliżej, zauważyłem, że młodzieńcy, których wcześniej spotkaliśmy nad Baryczą, pokazują mój czarny pokrowiec z aparatem, który musiał wypaść niepostrzeżenie z bagażnika na leśnych wybojach. Oddali mi go, a ja podziękowałem i byłem w szoku. Trzeba mieć szczęście, żeby zgubić w lesie aparat, a później spotkać ludzi, którzy gonią za Tobą po lesie, żeby oddać zgubę.
Jeszcze raz dziękuję Wam, Młodzi Ludzie! Wasza postawa jest godna naśladowania!


Łukasz Cieślak