16 dotychczasowych mistrzów polskiej ortografii pisało w niedzielę dyktanda, które miały wyłonić spośród nich Arcymistrza Języka Polskiego.

Dyktando Mistrzów zorganizowano w siedzibie Biblioteki Śląskiej w Katowicach. Tekst dla mistrzów przygotował przewodniczący Rady Języka Polskiego przy Polskiej Akademii Nauk prof. Andrzej Markowski. Prof. Markowski zaznaczył, że w wypadkach wyrazów, które w języku polskim mają dwie możliwe pisownie, uczestnicy Dyktanda Mistrzów powinni pisać obie, np. lunch/lancz.

Arcymistrz Polskiej Ortografii  Robert Bil z Poznania otrzymał czek na 10 tys. zł i okolicznościową szarfę. Zostanie też posadzony na monumentalnym tronie.

Przewodniczącym jury - jak przy kolejnych edycjach Dyktanda - był prof. Walery Pisarek, wspomagany przez profesorów Jerzego Bralczyka, Jerzego Podrackiego i Edwarda Polańskiego.

Tekst Dyktanda Mistrzów

Jan Piotr Nowak-Kowalski, człowiek encyklopedia, w przeddzień odebrania na superekstremalnym uniwersytecie na Dalekiej Północy tytułu doctora honoris causa / doktora honoris causa / doctora h.c. / doktora h.c. wszech nauk, półleżąc na szezlongu układał tableau, wklejając z wolna miniportrety swoich idoli na landszaft / lanszaft z kościołem św. Jakuba / kościołem Świętego Jakuba w tle. Królowała francuszczyzna: Pascal obok Moliere'a / Moliera, Diderot przy Voltairze / Wolterze i Chopin / Szopen naprzeciwko Balzaka / Balzaca. Ale nie koniec na tym. Co nieco z boku wkleił portrecik Żelaznego Kanclerza / żelaznego kanclerza, który nie wiadomo dlaczego sąsiadował z Psem Huckelberry / Psem Huckleberry w kostiumie komediowego pierrota, wtranżalającym gyros / giros przyprawiony kolendrą. Ni stąd, ni zowąd u dołu pojawił się Aladyn zanurzony w modłach do Allacha / Allaha, a nad nim błyszczała, tu ni w pięć, ni w dziewięć doklejona, Gwiazda Betlejemska. "Horrendalny miszmasz!" - mruknął do siebie Jan Piotr, ale wklejał dalej, aż cała dwudziestkapiątka jego superwybrańców znalazła się na swych miejscach i można było dobrać passe-partout do całości.

"Bardzo-m / bardzom się starał - westchnął - i zapewne arcykicz to nie jest, a choć staroświecczyzną pachnie, za półdarmo nie oddam".

Z nagła, jakby włączył dodatkowy chip / czip pamięci muzycznej, zaczął nucić znane szopenowskie / chopinowskie impromptu, wykonywane jako część potpourri w wielu miejscach Starego i Nowego Świata, od Ad-Dauhy i Kuala Lumpur do Acapulco i Massachusetts. "Ha! Lepsze / Ha, lepsze to niż bigbit / big-beat, że nie wspomnę o tych hiphopowych / hip-hopowych ohydztwach" - stwierdził.

"A jutro, być może splendory i niesplendory... I chyba niezadługo będę siedział, boć łaska pańska na pstrym koniu jeździ i różne hocki-klocki ze mną wyprawiać mogą". I pokiwawszy z lekka głową, jął - na wszelki wypadek - spisywać ostatnią wolę.