Zdzisław i Genowefa

Pan Zdzisław to były pracownik Polfy. Mieszka z żoną, Gienią w bloku przy Wiejskiej. Mają troje dzieci i sześcioro wnucząt.

- Wie pani, ile to wydatków na święta? – mówi z uśmiechem. – A kupujemy tylko prezenty. Nie spraszamy gości, żona tylko robi popisowy sernik. W tym roku wigilia na 16.00 u syna.

Pan Zdzisław nie chce zdradzić, ile dostają emerytury. „Starcza na wszystko” – komentuje.

Przed Gwiazdką: na prezenty dla wnuków i dzieci. Młodsi dostaną zabawki. Te zakupy robią sami. Od września przemierzają pabianickie sklepy i szukają idealnych podarków.

- Jaki teraz jest wybór! – zachwycają się. – Wejdzie się choćby do „Echa” na Zamkowej, a tam dla dziewczynek praleczki, kucheneczki… Jedno gra, drugie świeci.

Na prezenty dla sześciorga wnucząt pójdzie około 700 złotych. Dzieci dostaną pieniądze do koperty. Po 100 złotych na głowę.

- Sami sobie coś kupią. Tablety, blutufy… My się gubimy w tym wszystkim – mówią. – Dla nas to nie jest nietakt, dać im pieniądze. Przecież jesteśmy rodziną.

Tradycyjnie wyruszą na duży rynek przy Moniuszki kilka dni przed świętami.

- Mąż kilka razy do roku wsiada jeszcze za kierownicę – mówi pani Gienia. – Zawsze się boję, bo tam taki ruch… Ale on uparty, nie chce się do autobusu przesiąść.

Lista zakupów? Makowiec, kiszona kapusta i mięsa na bigos, wiejski chleb („strasznie ostatnio podrożał!”), masło, kiełbasy suszone, ser „ze wsi”. Sernika upiecze pani Gienia trzy brytfanny. Bo dla nikogo nie może zabraknąć.

Na święta Zdzisław i Genowefa odłożyli ponad 1.000 złotych.

Ania i Marek

Zabiegani, ledwo znajdują czas na spotkanie.

- Święta… Może wtedy w końcu odpoczniemy – śmieją się.

Ona jest content managerem w jednej z łódzkich korporacji. Krótko – pracuje w reklamie. On jest informatykiem. Pabianice to ich sypialnia. Łącznie w miesiącu przynoszą do domu 9 tysięcy złotych. Na rękę.

- Rachunki też mamy wysokie – mówi Ania. – Jest kredyt do spłacenia. Przedszkole dla dzieci, dwa samochody…

Żyją w przestronnym mieszkaniu przy Poniatowskiego. Dwupoziomowym, na strzeżonym terenie. W domu błyszczy się już wystrojona choinka. Cała na biało.

- Rok temu kupiłam nowe ozdoby, żeby w nowym mieszkaniu mieć modnie – mówi Ania. – Kocham biały. Całą kuchnię zrobimy na biało. Ale to już po świętach, bo teraz mamy wydatki.

Jakie? Rodzinna sesja foto. Zapłacili 300 złotych. W studiu choinka, sztuczne prezenty, trochę śniegu. Czekają na odbitki. W tym roku „na swoim” organizują wigilię. Gotować będzie Marek.

- Wiem, że w polskich domach coraz częściej na wigilijnym stole gości sushi czy tajska zupa rybna – mówi mąż. – Ale dla mnie wigilia nie może istnieć bez karpia, barszczu z uszkami, kapuchy z grochem.

Na same potrawy wigilijne dla 10-12 osób wydadzą 4 tysięcy złotych. Zakupy? W Makro w Łodzi.

Czemu tam?

- Świeże ryby, wszystko w jednym miejscu – mówi Ania. – Wiem, że niektórzy za te pieniądze zamówiliby w Pabianicach niezły catering.

Oni wolą tradycję. Musieli jednak pójść na ustępstwa. Od 3 lat, zamiast kupować prezent każdemu, proponują rodzinie losowanie.

– Tak jest najlepiej, jedna osoba kupuje tylko jeden prezent dla wylosowanej osoby – mówi Marek. - Inaczej finansowo byśmy polegli.

Wyjątek robią dla dzieci. Syn dostanie bilet na obóz zimowy. Córeczka zabawkową stajnię dla koni. Kosztowała 300 złotych.

- Anka szuka promocji miesiąc wcześniej – mówi Marek. – Nie kupujemy przez Internet. To wygodne, ale nieraz się naciąłem. A to coś uszkodzone, a to pomylone.

- Co roku mamy nowy obrus, wieniec, dodatkowe lampki – mówi Ania. – Uwielbiam ten klimat, nic nie poradzę. Mam swoje 300 złotych na ten cel i postaram się w tym budżecie zmieścić.

W te święta pomogli też innym. 500 zł wydali na prezenty do Szlachetnej Paczki. Wsparli łódzką rodzinę w potrzebie.

- Nasze tradycje? Co roku siadamy z wielkimi pakami słodyczy i oglądamy „Kevin sam w domu” na Polsacie – śmieje się Marek.

Monika i Maciek

38 metrów kwadratowych przy Brackiej. Wynajmowane. Nie ma sypialni, jest pokój małego Maksa. Chłopczyk dzień przed sylwestrem skończy rok.

- A my dla Maksia prezencik już mamy! – cieszy się Monika.

Prezent to… tęcza. Nie byle jaka, firmowa, brytyjska, do układania. Jak obiecują na blogach internetowych dla matek, to „kreatywna zabawa na lata”. Koszt? 319 złotych, plus wysyłka.

- To ma być fajny, przemyślany prezent – mówi Monika. – Mam dosyć plastikowego badziewia.

Wraz z Maćkiem organizują obiad rodzinny w Boże Narodzenie. Przyjdą wszyscy dziadkowie Maksa.

- Zrobimy rosół, kurczaka faszerowanego, bigos – wymienia Monika. – Do tego ciasta, sałatki. Wiadomo, trzeba kupić zapas pieczywa, masła, owoce, cukierki, wędliny i sery.

W ich domu to ona trzyma pieczę nad finansami. Przygotowania do gwiazdki zaczęła na początku listopada.

- Kupiłam już mrożoną pangę na rybę po grecku (15 zł za kilogram), zapas włoszczyzny, bo się dobrze przechowuje. Mam bakalie i mak w paczce (30 zł za całość), składniki na świąteczne pierniki – czyta to, co odhaczyła na długiej liście.

Żeby budżet się dopiął, trzeba szukać promocji. Od paru dni Monika przegląda gazetki reklamowe marketów, zaznacza mazakiem produkty i ceny.

- Chciałabym pójść do Społem i po prostu wszystko kupić dwa dni przed – mówi. – Ale wtedy mężowi pod choinkę kupię tylko skarpety, bo zabraknie pieniędzy.

Maciek zarabia najniższą krajową w łódzkiej przychodni. Ona – nawet mniej, bo pracuje na pół etatu.

- Robię w takim sklepie w centrum – mówi. – Sprzedajemy też ozdoby. Ręce opadają, jak widzę, ile ludzie wydają na duperele. Taka jedna, na oko emerytka. Widać, że się nie przelewa. Bierze koszyk, kładzie te bombki, świecące mikołaje, lampki w kształcie reniferów, świeczki na baterie. Podchodzi do kasy i wydaje na to prawie 100 złotych. A później dzwoni do was do gazety i narzeka, że za mało dostaje emerytury…

Czy to znaczy, że ludzie przed świętami szastają pieniędzmi?

- Podziwiałabym tę kobietę, gdyby poszła do jubilera i kupiła sobie kolczyki za tę stówkę. Ubrałaby do kościoła, a za ileś lat dałaby w spadku wnuczce. Co tej pani za rok zostanie z plastikowego renifera i chińskiej, grającej choinki?

Choinka u Maćka i Moniki będzie żywa.

– Co roku kupuję z kolegą – mówi Maciek. - On ma taką dużą kipę na aucie. Najpierw ja pomagam jemu wnieść na czwarte piętro. Pijemy herbatę, później on pomaga mi.

Choinka też widnieje na liście świątecznej. Koszt – 60 złotych, cięta, czyli tańsza. W tym nowe lampki, bo stare się przepaliły. Są też: opłatek („taki nieudawany, z parafii, trzeba dać ofiarę”), duża świeca Caritas, nowa koszula dla Maćka (130 zł). Rachunek łączny to, póki co, 1.500 złotych.

- Ciągle coś dopisuję, więc wyjdzie więcej – mówi młoda mama. – Jak mam listę, to jestem spokojna o te święta. Że na wszystko nam wystarczy.