76-letni Kazimierz Matusiak powoli przegrywa nierówną walkę z rakiem i ZUS-em. Lekarz orzecznik odebrał mu pierwszą grupę inwalidzką, bo jego zdaniem stan pabianiczanina rokuje na poprawę.

Pan Kazimierz przyjął nas w małym mieszkaniu wieżowca przy ul. Łaskiej. Drzwi otworzyła żona. 76-latek z trudem wstaje z łóżka. Przykuł go do niego ból. Jest zmęczony postępującą chorobą.

- Jestem na silnych lekach przeciwbólowych, na długo mi już nie wystarczają, dawkę trzeba zwiększać – opowiada. - Mam na stałe założony cewnik, krwawię z pęcherza. Mam też stomię.

Swobodne poruszanie się uniemożliwia mu też potężna opuchlizna nogi spowodowana gromadzeniem się limfy.

- Dopóki mogłem, to chodziłem na spacery, starałem się codziennie chodzić dalej – opowiada. - Do czasu, kiedy z takiego spaceru musieli mnie przynieść, bo noga spuchła mi w oczach.

Panu Kaźmierzowi pomaga żona, do domu przychodzą również pielęgniarki z hospicjum.

- Bez nich nie dalibyśmy sobie rady – dodaje chory.

Pan Kazimierz walkę z chorobę rozpoczął 6 lat temu. Wtedy lekarze postawili diagnozę – złośliwy nowotwór prostaty. Po operacji, serii naświetlań i chemioterapii rak przestał dawać o sobie znać. Po dwóch latach choroba jednak wróciła. Zaatakowała dając przerzuty do wątroby i odbytu. Radioterapia, kolejne operacje, terapia hormonalna i pobyty w szpitalu pomagały, ale na krótko. Stan pana Kazimierza stale się pogarszał.

- Teraz nie pomagają już żadne leki – mówi pabianiczanin.- Lekarze odrzucili mnie już z chemii, bo to też przestało przynosić skutki. Nie ma już dla mnie pomocy, nie ma cudownego lekarstwa. Umrę, to kwestia czasu.

Ostatnie badania potwierdzają , że nowotwór rozpanoszył się w ciele mężczyzny. W wątrobie jest dużo ognisk przerzutowych wielkości 115 mm (poprzednio 55 mm) w prawym płacie i do 80 mm (poprzednio 37 mm) w lewym płacie.

- Boli mnie brzuch i krocze – mów pan Kazimierz. - Słabnę.

Poza tym pabianiczanin cierpi na niewydolność serca, nadciśnienie tętnicze, cukrzycę, ma trzy rozruszniki.

Gdy rozpoczynał walkę z rakiem, zaczął ubiegać się o pierwszą grupę inwalidzką. Po wizycie na komisji lekarz bez zastrzeżeń mu ją przyznał.

Co roku pan Kazimierz stawiał się na komisji. Decyzja była podtrzymywana.

- Żona jako moja opiekunka mogła jeździć ze mną do lekarzy i nie musiała płacić za bilet – opowiada chory. - A często byliśmy u równych specjalistów. Jeździliśmy do Łodzi i Warszawy.

W ubiegłym roku lekarz orzecznik dostrzegł jednak, że stan pana Kazimierza rokuje na poprawę.

- Badania lekarskie świadczące o tym, że choroba postępuje, zdały się na nic – opowiada pan Kazimierz. - Na podstawie tego, że przyszedłem na komisje o własnych siłach, odebrano mi pierwszą grupę.

W orzeczeniu niepełnosprawności odbierającym pabianiczaninowi najwyższą rentę lekarz uznał, że chory nie wymaga stałej lub długotrwałej opieki czy pomocy innej osoby. Nie wymaga również prawa do zamieszkania w oddzielnym pokoju.

Pan Kazimierz stanął do nierównej walki z ZUS-em.

- Zacząłem się odwoływać – opowiada. - W uzasadnieniu opisałem swoją sytuację, wszystko poparłem wypisami ze szpitala, najnowszymi wynikami badań, które były coraz gorsze. Z resztą mój stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień.

Niestety, Wojewódzki Zespół do spraw Orzekania o Niepełnosprawności utrzymał w mocy zaskarżone orzeczenie.

Uzasadnił to następująco: „Organ odwoławczy dokonał wnikliwej analizy dokumentacji medycznej zgromadzonej w aktach oraz przedstawionej na posiedzeniu składu orzekającego, ze szczególnym uwzględnieniem kart informacyjnych leczenia szpitalnego, dokumentacji z leczenia ambulatoryjnego i wyników badań dodatkowych. Jest pan osobą z naruszoną sprawnością organizmu, wymagająca czasowej albo częściowej pomocy innych osób w celu pełnienia ról społecznych. Posiadanie schorzenie powoduje zatem ograniczenie funkcji organizmu kwalifikując do umiarkowanego stopnia niepełnosprawności.”

- Od tego orzeczenia odwołałem się do sądu pracy w Łodzi – mówi pan Kazimierz. - Po prostu domagam się sprawiedliwości. Nie mogę pojąć, na jakiej podstawie oni wypisują takie rzeczy.

Sąd również nie przyznał racji choremu pabianiczaninowi.

- W odpowiedzi otrzymałem wezwanie na badania do Piotrkowa – opowiada. - Nie byłem w stanie tam dojechać. Stan mojego zdrowia pogarsza się bardzo szybko. Nasila się ból.

Na nic odwołania, w których pan Kazimierz pisze, że od trzech miesięcy nie wstaje samodzielnie z łóżka. W uzasadnieniu Sądu Rejonowego czytamy:

„W obecnym stanie zdrowia powód nie kwalifikuje się do zaliczenia do znacznego stopnia niepełnosprawności, nie wypełnia bowiem przesłanek zawartych w definicji znacznego stopnia niepełnosprawności, a więc nie wymaga stałej ani długotrwałej opieki i pomocy innych osób, gdyż nie jest niezdolny do samodzielnej egzystencji”.

- Czuję bezradność – mówi pan Kazimierz . - Wszędzie cuda mi opowiadają. Jak mówiłem na komisji, że w głowie mi się kręci, to kazali mi powoli wstawać. Ich zdaniem rokują na poprawę, a tymczasem z dnia na dzień jest coraz gorzej. Przestali odpowiadać na moje pisma, bo wiedzą, jak choruję. Może stwierdzili, że wezmą mnie na przeczekanie, aż umrę. Że nie warto mi odpisywać. Jak tak można. Gdzie jest sprawiedliwości?!

Wczoraj sprawą skrzywdzonego pabianiczanina zajęła się także telewizja TVN.

Agnieszka Namysł

foto: Przemek Jach