Już pod koniec grudnia 1944 roku po torach kolejowych biegnących przez nasze miasto toczyły się na zachód pociągi z czołgami, działami i rannymi żołnierzami Wehrmachtu. Niemcy uciekali. Ci, którzy mieszkali w Pabianicach, pakowali dobytek – meble, pierzyny, zastawy stołowe, ubrania, rowery. Bali się okrutnych żołnierzy Armii Czerwonej. Wśród Niemców krążyły opowieści o tym, jak Rosjanie gwałcą, mordują całe rodziny i rabują co popadnie. Ale na wyjazd z Pabianic nie było zgody. 12 stycznia, gdy znad Wisły ruszyła zimowa ofensywa Armii Czerwonej, hitlerowski namiestnik - Artur Greiser, kazał Niemcom zostać. Zapewnił ich, że niezwyciężona niemiecka armia powstrzyma Rosjan i znowu pomaszeruje na Moskwę. Pozwolono wyjeżdżać jedynie kobietom, dzieciom i starcom.

Nocą z 16 na 17 stycznia 1945 r. mieszkańców Pabianic obudził odległy huk bomb. To radzieckie samoloty bombardowały Łódź. Nad Dobrzynką zawyły syreny przeciwlotnicze.
Po północy w Pabianicach zrobiło się jasno. Na niebie rozbłysły setki flar, którymi Rosjanie oświetlali bombardowane rejony Łodzi. 
Nad ranem bomby spadły na tory kolejowe w pobliżu pabianickiego dworca. Niemcy już nie zwlekali. W popłochu ciągnęli wózki i sanki załadowane dobytkiem. Ulicami: Zamkową, Łaską i Legionów ruszyła kawalkada uciekinierów.

Zwiad czerwonoarmistów pojawił się w Pabianicach już w czwartek 18 stycznia. Kilku żołnierzy na małych rączych koniach niespodziewanie nadjechało od strony Tuszyna. Dotarli aż na Stary Rynek. Tam zatoczyli koło i zniknęli miedzy domami. Niemcy byli kompletnie zaskoczeni. Nie padł ani jeden strzał.
Dwieście metrów dalej hitlerowcy niszczyli fabryki włókiennicze. Do budynków wrzucali granaty zapalające. Zakładali też zegarowe ładunki wybuchowe. Wysadzali tkalnie Kruschego i Endera. Żołnierzom i żandarmom pomagały wyrostki z Hitlerjugend.

Ulicami Piotra Skargi, Zamkową i Partyzancką w stronę Łasku ciągnęły kolumny niemieckiego wojska, czołgi, samochody pancerne, ciężarówki z działami i wozy konne. Nagle nadleciały radzieckie bombowce. Na tabory posypał się grad bomb. Jedna bomba zburzyła kamienicę przy ul. Narutowicza. Byli zabici i ranni.
Rosjanie weszli do Pabianic ulicą Leśną (Waldstrasse) - od strony Lasku Miejskiego. Nocą z 19 na 20 stycznia najpierw do naszego miasta wjechało pięć czołgów, za nimi motocykliści. Był to zmotoryzowany oddział 1. Frontu Białoruskiego, którym dowodził generał Gieorgij Żukow. Nadciągnęła też piechota. Hitlerowcy oddali Pabianice bez walki. Krótkotrwała strzelanina wybuchła jedynie w parku Wolności.
O świcie pabianiczanie wyszli na ulice. Niektórzy ubrani odświętnie. Najpierw bojaźliwie przyglądali się Rosjanom, później częstowali ich gorącą kawą zbożową i wódką.
Rankiem czerwonoarmiści przeszukali domy, w których podczas okupacji mieszkali Niemcy i folksdojcze. Schwytanych wywlekali na ulice. Rozstrzeliwali. U zbiegu ulic Moniuszki i Pięknej w egzekucji zginęło kilku Niemców i folksdojczów. Na ścianie domu do dziś są tam ślady po kulach z karabinu.

W południe na Zamkowej (między Pułaskiego i Traugutta) stał tłum pabianiczan przyglądających się Rosjanom. Środkiem ulicy maszerował oddział żołnierzy. Wtedy nadleciały dwa niemieckie samoloty. Spadły bomby. Nalot był krótki, ale bomby zniszczyły kilka kamienic w centrum. Zginęło około 200 osób. Na bruku leżeli zabici i ranni.
Za radzieckimi żołnierzami przyjechał sznur ciężarówek i furmanek. Z fabryk i warsztatów Rosjanie zbierali to, czego Niemcy nie zdążyli wywieźć albo zniszczyć: maszyny, urządzenia, narzędzia, resztki surowców. Wojenne łupy wieźli na staję kolejową.

----------------
Dzisiejsza ulica 20 Stycznia w latach 1878–1939 nazywana była Leśną, bo biegła do Lasku Miejskiego. Podczas drugiej wojny światowej Niemcy przemianowali ją na Waldstrasse. Do nazwy ojczystej powróciła w latach 1945–1946. Na krótko. Potem dla upamiętnienia oswobodzenia Pabianic została nazwana ulicą 20 Stycznia.

 

(tekst ze stony historycznej w papierowym Życiu Pabianic)