Mniej lub bardziej szczęśliwą egzystencję pabianiczan w XVII i XVIII wieku przerywały epidemie śmiertelnych chorób – czarnej ospy i cholery. W latach 1706–1710 zarazy wybuchały wręcz rok po roku. Ludzie określali je mianem morowego powietrza, bo sądzili, że złe powietrze jest przyczyną moru (pomoru), czyli masowego umierania.
Wśród pospólstwa krążyły przesądy, że choroby zsyła Bóg, karząc śmiertelników za grzechy. A skoro choroby są dziełem Stwórcy, to na cyrulików („lekarzy”), którzy są zwykłymi śmiertelnikami, nie ma co liczyć. Zresztą korzystanie z ich usług było wielce ryzykowne, bo balwierze – oprócz stawiania medycznych diagnoz – zajmowali się… goleniem bród i wyrywaniem zębów.
Grozę sytuacji potęgowała nieznajomość higieny osobistej. O sytuacji sanitarnej w przedrozbiorowej Polsce historyk Aleksander Brückner pisał: „stosunki zdrowotne po miastach i miasteczkach były opłakane, dla braku lekarzy, dla nawyków sprzecznych ze wszelką higieną, dla niewykorzenionych przesądów”.
Podczas zarazy zamożni pabianiczanie przenosili się w bezpieczniejsze miejsca - choćby do brogów pańskich (składowisk zboża i słomy). Biedniejszym pozostawały modlitwy. Za najbardziej skuteczne uważano modły do św. Sebastiana (patrona zarażonych chorobami zakaźnymi) i św. Rocha (patrona chroniącego do zarazy). Morowe powietrze miały też zatrzymywać krzyże, które wkopywano u wejścia do najbardziej zagrożonych dzielnic i ulic. Pozostawieni na pastwę losu pabianiczanie próbowali się leczyć domowymi medykamentami: gotowali wywary i potrawy, które – jak spisał ówczesny kronikarz - „były najlepsze z własnego rozumienia lub porady drugich”. O tym, czy zabiegi te skutkowały, świadczy liczba zgonów – w czasach epidemii Pabianice były dziesiątkowane przez choroby.
A przyrost naturalny ludności był niewielki. Wysoka śmiertelność noworodków spowodowana była głównie niewłaściwym odbieraniem niemowląt. W bardzo ciężkich warunkach były zwłaszcza te kobiety, którymi podczas porodów opiekowały się tzw. babki. Jedna ze spraw przeciwko babce znalazła finał w pabianickim sądzie. Pani Wojciechowa Tatarowiczowa oskarżyła babkę o „zadanie suchot” w czasie połogu. O swojej chorobie dowiedziała się od „lekarki”, która opiekowała się jej mężem. Powodem suchot miał być napój – gorzałka z imbirem, który „śmierdział świerczyną”. W celu rozwikłania tej zagadki, Urząd Wojewódzki sprowadził jeszcze jedną „specjalistkę” od spraw połogowych – panią Ewę Kocniową. Ta również uznała, że „w piciu były suchoty”.
Na podstawie źródeł historycznych można stwierdzić, jakie choroby w XVII i XVIII wieku nękały mieszkańców Pabianic. Przede wszystkim było to morowe powietrze. Następnie gruźlica i lues, popularnie nazywany kiłą. Na pierwszą wzmiankę o chorobie francuskiej w mieście nad Dobrzynką napotykamy w księdze rachunkowej z 1777 roku.
Choroby rozprzestrzeniały się głównie tam, gdzie była nędza i bród. W okresach największego zubożenia Pabianic nie raz dało się słyszeć skargi skłóconych sąsiadów: „kołtuny mi z głowy naobrywał”. Kołtun (zwany także gwoźdźcem, goźdźcem lub pliką), to przykry objaw choroby, która została nazwana „plica polonica”, czyli… „kołtun polski”. Kołtun był sklejonym łojem i wydzieliną wysiękową (np. z powodu wszawicy) pękiem włosów na głowie. Powstawał z braku higieny i wstrętu do szczotki bądź grzebienia. Ówczesne przesądy medyczne zabraniały obcinania kołtunów z obawy przed utratą zdrowia. Wierzono, że obcięcie kołtuna może spowodować zaburzenia psychiczne, a nawet… ślepotę. Noszenie kołtuna miało chronić przed chorobami i diabłem.
Najdłuższy zachowany kołtun znajduje się w Muzeum Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pochodzi z XIX wieku i mierzy, po rozwinięciu, 1,5 metra. Walka z kołtunami była ciężka. Józef Dietl (polski lekarz, polityk, profesor, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego i prezydent Krakowa w latach 1866–1874) proponował czynić to pporzez nauczanie ludu, akcje w pismach, stosowanie represji polegających na odmawianiu osobom z kołtunem wstępu do urzędów i szkół, zakaz korzystania z zakładów dobroczynnych oraz dokonywanie spisów "właścicieli" kołtunów. Wśród ludu rozniosła się wieść, że planuje się opodatkowanie kołtunów, co zniechęcało do ich noszenia. Ale obrońcy kołtunów byli nieubłagani. Z upartością twierdzili, że: „kołtun, którego obcięcie złych dla chorego nie pociąga skutków, nie jest kołtunem prawdziwym” lub też, że: „obcięcie prawdziwego kołtuna jest nieszkodliwe, gdy kołtun ten jest dojrzałym i że trzeba właśnie wiedzieć, kiedy go obciąć”.

Przy opracowywaniu tematu posłużono się pracą „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku” historyka Jana Fijałka (1952 rok).

Co tydzień w papierowym wydaniu Życia Pabianic znajdziecie całą stronę poświęconą historii naszego miasta. Dotychczas ukazały się drukiem publikacje między innymi o tym, jak wyglądała nauka w szkołach, z kim handlowaliśmy i kto nami rządził w XVII i XVIII wieku. Ukazały się też artykuły okolicznościowe, np. o Bożym Narodzeniu w latach 1959, 1982 i 1989 czy teksty o wybitnych, ale też nie wszystkim znanych pabianiczanach - żołnierzu Walentym Zorze i psycholog Halinie Spionek-Pelc.