"Na granicę z Ukrainą dotarliśmy po godzinie 2 w nocy. Dowiedzieliśmy się, że grupa, na którą czekamy utknęła po ukraińskiej stronie granicy.Gdy okazało się, że będziemy czekać kilka godzin, postanowiliśmy pomóc na miejscu. Zaangażowaliśmy się w transport osób z przejścia granicznego do ośrodka dla uchodźców w Hrubieszowie.

Po polskiej stronie jest spokojnie. Nasze służby panują nad sytuacją, jednak po stronie ukraińskiej utknęło kilka tysięcy osób. Trzeba zrozumieć, że uciekając przed wojną nie wszyscy zdążyli wstąpić do urzędu, by wyrobić paszport. Na granicy są weryfikowani, a to trwa. Stoją więc na mrozie. Głodni, przestraszeni, w ciemnym lesie.

Ośrodek jest dla nich pierwszym schronieniem, do którego dowożą ich lokalsi, straż, taksówki i tacy jak my- ochotnicy. Tutaj mogą się przespać, ogrzać i napić czegoś ciepłego. Tutaj też przyjeżdzają ludzie z całej Polski, którzy oferują transport i nocleg, jak my. 
Tutaj też, w wielkim magazynie polowym zostawiają zebrane w swoich miastach dary, jak i my. 

Byłem w ośrodku dłuższą chwilę i to co zobaczyłem rozdarło mi serce. Wielka hala wypełniona polowymi łóżkami. Ciasno, jedno przy drugim. Na łóżkach śpiące kobiety, a pomiędzy nimi biegające dzieci. Wielka hałda zabawek ofiarowanych przez Polki i Polaków i mały, na oko 3 letni chłopiec, który próbuje coś dla siebie znaleźć. Obok stoi najprawdopodobniej jego mama, która chowa twarz w dłonie. Słychać, że płacze. 

„Nasza” grupa przekroczyła granicę około 9 rano. Postawił nas na nogi telefon Michała Michalskiego: „Wstawać! jedziemy, przeszli, są już po naszej stronie”. Spaliśmy godzinę, może półtorej. 

Dotarliśmy na przejście. Zaczęliśmy pakować wszystko i wszystkich. Wstępnie mieliśmy zabrać 13 osób, ale dotarło 10. Wsiedli do samochodów. Rozdaliśmy im szybko herbatę, kanapki, słodycze. Przypomniało mi się, że przecież dla dzieciaczków zabraliśmy maskotki, przekazane przez naszych darczyńców. Zacząłem te maskotki rozdawać. Gdy podszedłem do auta, w którym siedziała Tatiana i jej trzy córki, po prostu mnie zmiotło z planszy. Ona i starsza córka, 16-latka, zaczęły tak bardzo płakać, że i ja nie dałem rady… Były tak bardzo wzruszone. Coś co dla nas było małym gestem, okazało się poruszyć je tak głęboko. 

Ruszyliśmy. A że mamy jeszcze trzy miejsca, postanowiliśmy jeszcze raz odwiedzić ośrodek w Hrubieszowie, z nadzieją, że znajdziemy tam 3 osoby które chcą pojechać w nasze okolice. 
Od naszej ostatniej wizyty minęło kilka godzin, a zmiany były ogromne. Ośrodek był pełny, a wolontariusze i służby uwijały się jak w ukropie. Wyglądało to jak żywy organizm, który się dostosowuje, rozwija i uczy, a każdy jego element doskonale uzupełnia kolejny. 
Niestety nie było nikogo, kogo moglibyśmy zabrać, ale wymieniliśmy się kontaktami. Planujemy tu wrócić".