Kto z nas nie słyszał z ust nauczyciela zdania: „Jak nie przestaniesz, to pójdziesz do pedagoga!”. Tak straszono dzieci latami, a wizyta w gabinecie tego specjalisty kojarzona była z karą za niewłaściwe zachowanie. Była ostatecznością, gdy nauczyciel często z bezradności wypraszał dziecko z klasy.

Czy to się zmieniło?
- Moja córka była ostatnio z koleżanką u pani pedagog, bo dziewczynki rozmawiały na lekcji. Nauczycielka kazała się im przesiąść, a one odmówiły – opowiada Joanna, mama szóstoklasistki. - Może pani nie miała już siły na dyskusję. Ale przesadzanie za karę do chłopca też nie jest rozwiązaniem. Co czuje ten uczeń, gdy kolejna osoba ląduje obok niego „za karę”?

Lista wykroczeń, za które dziecko trafia na dywanik do pedagoga, zdaje się nie mieć końca…

 - Takie podejście to pozostałość z poprzednich lat, że „jak do pedagoga”, to za karę, bo nabroiłeś, bo mamy z tobą duży kłopot – mówi Kamila Gaweł, pedagog ze Szkoły Podstawowej nr 14. - Tak się utarło, że nauczyciele troszkę straszą nami, być może nawet też niektórzy rodzice. A nie taka nasza rola w szkole.

Po zachowaniu dzieci i ich stosunku do psychologów i pedagogów widać jednak szansę na zmianę.

- Uczniowie nie przychodzą do nas za karę, tylko z potrzeby  – zapewnia Gabriela Wyrębska, psycholog z SP 14. - Bywa, że do drzwi puka tyle dzieci, że trzeba weryfikować, kto naprawdę ma kłopot, a kto jest dla towarzystwa. Zdarza się, że przychodzę do pracy przed ósmą, a już czekają na mnie dziewczynki. Siedzą ze mną i rozmawiają o trudnościach, czekając na dzwonek na lekcję.

Każdy wiek ma inne problemy

Przychodzą ci młodsi z klas I-III i starsi uczniowie. Każda grupa wiekowa ma nieco inne kłopoty i dylematy, ale ważne, że mają  potrzebę „wygadania się”. Powoli psycholog i pedagog nie są już postrzegani jako straszaki, a coraz częściej kojarzeni z pomocą i wsparciem.

- Kilka dni temu przyszedł pierwszoklasista i opowiadał, że ma kłopot – opowiada pedagożka. - Lada dzień na świat ma przyjść jego siostra i trochę się tym stresował. Cieszę się, że taki maluszek wiedział, gdzie się zgłosić i podzielił się swoimi obawami. Przegadaliśmy sprawę, a chłopiec się uspokoił.

 - Była też dziewczynka, skarżąc się na to, że rodzice robią jej niedobre kanapki. Ona takich nie lubi i ma z tym problem – dodaje psycholożka.

Rodzice też zmienili podejście do szkolnego pedagoga czy psychologa. Tylko ci starsi są jeszcze nieufni. Kojarzą ich z trudnymi interwencjami i kłopotami. Młodsi zachęcają dzieci do  spotkań, mówią: – Idź, porozmawiaj.

- Są dzieci, które na dzień dobry mówią: „Jestem, bo mama mi kazała” – dodaje z uśmiechem pani Kamila.

 Na spotkania i po wsparcie przychodzą też sami rodzice.

- Sporo ich. Już do końca maja mam zajęte wszystkie terminy na konsultacje – opowiada pani Gabriela. – Są, bo chcą pomóc dziecku i bardzo często nawet nie chodzi o kłopoty dotyczące bezpośrednio szkoły.

Bywa, że coś dzieje się w domu. Nie radzą sobie z trudnymi emocjami czy sytuacją.

A kolejki do psychologów nie są krótkie. Na wizytę do specjalisty fundowaną przez Narodowy Fundusz Zdrowie można czekać nawet kilka miesięcy.

 - Czasem rodzice po prostu nie wiedzą, do kogo się zgłosić, jak mogą zadziałać. Staramy się pomóc w miarę możliwości, pokazać rodzicom kierunek, pomóc w podjęciu odpowiednich kroków – dodaje psycholożka.

Ich problemy

Z jakimi problemami do szkolnego psychologa zgłaszają się uczniowie?

- Spektrum spraw jest dość szerokie. Są to kłopoty w relacjach, konflikty. Niektórzy nie potrafią dogadać się z kolegą czy koleżanką. Pokłócili się, jeden drugiemu coś zabrał – wylicza pani psycholog.

Dzieci zwierzają się, że brakuje im chęci i motywacji do nauki, nie potrafią się skupić, są mocno rozkojarzone, co jest powodem kłopotów. Zdarza się, że chodzą na wagary. Wiele kłopotów i złych emocji przynoszonych jest do szkoły z domów, gdzie też nie brakuje trudnych sytuacji. Dzieci nie potrafią sobie z nimi poradzić, co odbija się na ich zachowaniu.

- Konflikty między rówieśnikami najczęściej generują przemoc. Bardzo często to nie jest kwestia bójek czy przepychanek, a  przemocy emocjonalnej – wyjaśnia psycholożka Gabriela Wyrębska. - Ktoś komuś dokucza, ktoś kogoś przezwie. Oni często nie zdają sobie sprawy z tego, że to też jest przemoc. Słyszałam już usprawiedliwienia: „Bo chciałem, żeby kolega poczuł to, co ja”. Pytam wtedy: „To dlaczego mu o tym nie powiesz, dlaczego nie porozmawiacie”.

Dzieci bywają okrutne wobec siebie, szczere do bólu, a równocześnie nie potrafią rozwiązywać swoich problemów. Działają  przez agresję.

 - Nie mają często takich umiejętności, dlatego trzeba im o tym mówić, często wielokrotnie. To są sytuacje powtarzalne – dodaje pani psycholog. -  Ale to też jest związane z dzieckiem, jego wiekiem i sposobem, w jaki kształtuje się mózg w danym okresie. Dlatego bywa, że ciągle mówimy o tym samym, a konflikty są łagodzone na chwilę, po czym znowu wybuchają.

Wśród uczniów w klasach I-IV sporo jest problemów natury emocjonalnej, kłopotów w relacjach albo lęków typowych dla tego okresu rozwoju. Dzieci boją się ciemności, zaczynają obawiać się samotności.

- Dobrze, że zaczynają o tym mówić – dodaje Wyrębska. - Niemal na każdej przerwie przed drzwiami ustawiają się kolejki. Dzieci gotowych do rozmowy jest mnóstwo. Miałam już dziewczynki, które domagały się wprowadzenia zapisów na wizyty, bo trudno się do mnie dostać.

W klasach tworzą się grupy, pewni uczniowie są izolowani, odtrącani. Często zmagają się z etykietami, które „przyklejają się” do nich. Wchodzą w role kujonów, klasowych śmieszków, samotników, nielubianych uczniów.

 - W takich trudnych sytuacjach nie radzą sobie – dodaje psycholog. - Często podejmują wtedy niewłaściwe decyzje, bo skoro już nikt we mnie nie wierzy, już jestem taki najgorszy, to co mi szkodzi. Będę jeszcze gorszy, przynajmniej wykażę się w tym, czego ode mnie oczekują. To czasem nawet nieświadome zachowanie. Robią coś, bo wtedy reszta zwraca na nich uwagę.

Trafiają też do pedagoga za karę

Bywa, że pedagodzy są wzywani na lekcję, bo z konfliktem w klasie nie radzi sobie nauczyciel.

- Co wtedy robię? Zapraszam na rozmowę takiego ucznia, przegadamy problem i „wychodzi”, dlaczego nie chciał słuchać nauczycielki - mówi Kamila Gaweł.

- Ale jak już mamy takie dziecko „za karę”, warto zauważyć też jego pozytywne strony, żeby nie wyszło od nas „takie najgorsze” z przekonaniem, że faktycznie zrobił bardzo źle, że jest do niczego – dodaje psycholog. - Nie o to chodzi. Przekonujemy: „Zobacz, każdemu zdarzają się wpadki, wszyscy się uczymy, doświadczenie jest dla nas najważniejszą lekcją”.

Bywają sytuacje, które wręcz wymagają od psychologa kontaktu z rodzicem, bo zobowiązuje ich do tego etyka zawodowa, a nawet prawo.

- Nie możemy zachować dla siebie informacji, że dziecko ma myśli samobójcze – zapewnia psycholog. - A niestety są takie dzieci i jest ich coraz więcej. Bywa, że uczniowie się okaleczają, mają myśli rezygnacyjne.

To rośnie w siłę. A z czego wynika?

-  Związane to jest też z tym, co dzieje się na świecie. Dzieci „żyją w internecie”. Globalizacja ich przerasta. To, co widzą i słyszą, jest dla nich zbyt trudne. Dokładają się do tego kłopoty z relacjami rówieśniczymi czy brak umiejętności radzenia sobie z nauką – wylicza psycholog.

 Dzieciaki spędzają godziny na oglądaniu filmików, postów w telefonach. Bez nich nie odnajdują się w grupie, są jak bez przysłowiowej ręki.

 - Chyba musimy się już do tego przyzwyczaić, tak już będzie – dodaje pedagog. - Ale rodzice powinni pokazywać, jak korzystać z telefonu, internetu. Ostrzegać przed niebezpieczeństwami, kontrolować przeglądane treści.

A tymczasem do sieci trafia sporo niewłaściwych postów, nawet zdjęć uczniów.

Ostrzeganie i dbanie o dzieci to rola rodziców, ale wielu z nich po prostu nie ma czasu.

- A wystarczy tak niewiele. Nie liczy się ilość, a jakość wspólnie spędzonego z bliskimi czasu – zapewnia pani Gabriela. - Nawet 30 minut dziennie uwagi, rozmowy czy przytulenia. Porozmawiać tak szczerze, nie na zasadzie, czy zrobiłeś lekcje, posprzątałeś pokój. A potem przychodzą do nas dzieci i wyznają, że nikt nawet ich nie zapytał o zdanie, co myślą, co czują, czego chcą.