Miał opinię cholernego skrupulanta. Bali się go handlarze samochodów. Gangsterzy od skradzionych aut grozili śmiercią. Po 22 latach pracy Henryk Ramlau - naczelnik Wydziału Komunikacji, opuścił Starostwo. Jest emerytem
 
–  Nareszcie jestem wolnym człowiekiem – mówi z uśmiechem.
Na pożegnaniu naczelnika były kwiaty, życzenia i serdeczne listy. Od współpracownic Ramlau dostał zegarek: „Żeby odmierzał same dobre godziny”.  
Posprzątał swoje biuro, zabrał kolekcję starych dowodów rejestracyjnych i praw jazdy z niemal wszyskich państwa świata - od Chin po USA. To z samochodów rejestrowanych nad Dobrzynką.
Swoje prawo jazdy Henryk Ramlau zrobił w 1957 r. Pierwszy wóz - kabriolet stayera, dostał od taty 5 lat później. Potem miał 17 aut.
Ma za sobą 54 lata pracy, w tym 35 lat w cywilu. Od 1979 r. jest na wojskowej emeryturze. Mundur majora Wojska Polskiego zdjął w 1973 r. Miał wtedy 38 lat. 
– Bezrobotnym nie byłem nawet jeden dzień – wspomina. – Nazajutrz dostałem propozycję pracy w spółdzielni inwalidów w Jeleniej Górze. Zostałem kierownikiem transportu i zaopatrzenia.
W 1986 r. przyjechał na Dzień Matki do Ksawerowa.
– Już nie mogłem wyjechać i zostawić matki samej – wspomina.
Zrezygnował z dobrze płatnej pracy i przyjął posadę w Ośrodku Badawczym Mechanizacji Rolnictwa w Żdżarach. W 1992 r. zamykał tę firmę. Wtedy zaproponowano mu pracę w pabianickim Urzędzie Rejonowym (poprzednik Starostwa Powiatowego). Po odejściu Karola Klimka, Ramlau został szefem wydziału komunikacji.
Za jego rządów wydział zasłynął w Polsce. Nie wyszedł stąd żaden wątpliwy dokument samochodowy. Ramlau i jego pracownice dokładnie prześwietlały „papiery”, zanim auto wpisały do rejestru. 
W okolicy mówiło się, że jeśli auto zostało zarejestrowane w Pabianicach, można je kupować w ciemno. Było w porządku. Gdy nieuczciwy handlarz dowiadywał się, że samochód ma być rejestrowany przez naczelnika Ramlaua, nie chciał go sprzedać klientowi z Pabianic.
– Mam satysfakcję z takiej opinii – mówi były naczelnik.
W latach 90. Ramlau przysporzył sporo pracy policji i prokuraturze.
– Mnóstwo było wtedy nieprawidłowości i podejrzeń przy zakupie i sprzedaży pojazdów – wyjaśnia. – Ówczesny prokurator rejonowy, Krzysztof Ankudowicz, śmiał się, że będzie musiał utworzyć specjalny wydział do tych spraw.
Niebawem naczelnik zmienił taktykę. Dawał miesiąc na uzupełnienie dokumentów i poprawienie błędów. 
– Sytuacja poprawiła się od razu – dodaje. – W ubiegłym roku było tylko 30 poprawek. A kiedyś dokumenty 80 spośród 100 rejestrowanych pojazdów wymagały wyjaśnienia.
W latach 90. w Pabianicach rejestrowano około 3.000 pojazdów rocznie.
– Kiedy pojawiał się rolls royce czy jagur, robiło to wrażenie – wspomina były naczelnik. – Teraz bez emocji zarejestrowaliśmy trzy auta marki Ferrari.
Skrupulatność i dociekliwość Ramlaua przy rejestrowaniu aut były niewygodne dla szemranych biznesmenów.
–  Z tego powodu wydawano na mnie wyroki śmierci – mówi.
Pierwszą groźbę dostał od przestępców, którzy sprowadzali do Polski samochody skradzione w USA. Grozili mu też handlarze z Łodzi. „Nie wyjdziesz żywy z urzędu” – usłyszał od osiłków z potężnymi karczychami i łysymi łbami.
– Nie powiem, wystraszyli mnie. Często oglądałem się za siebie… – wspomina.
Po mieście krążyła plotka, że Ramlaua można kupić za milion dolarów. Skąd to się wzięło?
– Pewien mieszkaniec Rzgowskiej proponował mi kilkaset złotych za zwrot prawa jazdy – opowiada były naczelnik. – Na odczepnego rzuciłem mu, że mogę to zrobić za milion dolarów.
Co Ramlau będzie robił na emeryturze?
– To bardzo trudne pytanie – mówi z uśmiechem.
Po namyśle dodaje.
– Marzę o podróży dookoła świata.
To dlatego od 49 lat systematycznie gra w totka?
– I w dodatku na te same numery – dodaje. – Ale jak dotąd udało mi się trafić tylko kilka czwórek. Mimo to nie tracę nadziei, że będę bogaty. Wywróżył mi to przed laty starzec z Olsztyna. Powiedział: „Będziesz tak bogaty, że do śmierci nie zdołasz wydać tych pieniędzy”. Ciągle więc szukam fortuny…
 
Artykuł pochodzi z tygodnika Życie Pabianic z 26 sierpnia