W młodości wraz z małżonką, Mirosławą, uwielbiali wycieczki rowerowe. Tandem Romet Derby kupiony na łódzkim „Górniaku” był idealnym rozwiązaniem.

- Kupiliśmy go dwa lata po produkcji, czyli 1978 roku. Jest z nami do dziś. Sprawny i gotowy do jazdy – zapewnia pan Janusz.

Przejechali nim po Polsce wiele tysięcy kilometrów bez żadnej poważnej usterki. Pierwszy wspólny, rowerowy cel - Mazury i dalej nad morze. Początkowo podróżowali sami. Później towarzyszyły im również dzieci i liczny bagaż. Tak obładowany rower wzbudzał niemałe zainteresowanie.

- Z przodu siedział syn, a córka między nami – wspomina.

Kiedy nabrali rozpędu, jechało się bez problemu. Gorzej, gdy malca „wiszącego” na kierownicy zaczynał morzyć sen. Drzemiący berbeć bujał się bezwładnie na boki.

- Próbowałem na różne sposoby obudzić syna. Szczypałem, łaskotałem... Mimo, że kondycję mieliśmy bardzo dobrą, momentami bywało ciężko – opowiada.

Tandem jest sprawny do dziś, a jego stan techniczny wzbudza zdumienie w serwisach rowerowych.

- Wszystkie podzespoły są oryginalne, a łańcuch służy od nowości. Podczas jazdy jedynym problemem były pękające szprychy – zapewnia pan Janusz.

Rower miał także swoje „pięć minut” sławy w 2017 roku. Jako legenda PRL zaliczył rundę honorową przed zawodami kolarskimi w Pabianicach. Jechał na nim prezydent Grzegorz Mackiewicz wraz z Katarzyną Kaczmarkiewicz, pasjonatką kolarstwa.

Firma Romet na swoje 65 – lecie ogłosiła konkurs na wspomnienia rowerowe związane ze swoją marką. Historia opisana przez państwa Pieklarz przypadła do gustu organizatorom. W nagrodę dostali rower z limitowanej serii o nazwie Wicher.

- Rzucał się w oczy. Trochę na nim pojeździłem, ale „nie leżał” mi zbytnio. Był idealny dla kolekcjonera albo pasjonata. Niestety, nie dla mnie – ubolewa pabianiczanin.

Z czasem żona przestała uczestniczyć w wyprawach rowerowych, więc pan Janusz zaczął jeździć solo. Kilka lat temu córka namówiła go na rajd zorganizowany przez pabianickich harcerzy. Najpierw do Małecza, a później do Łęczycy. 

- Żartowaliśmy wtedy, że przynajmniej mam zapasowe części ze sobą – wspomina z uśmiechem.

Przyszedł jednak czas, by zaopatrzyć się w nowy pojazd. Udało się okazyjnie kupić rower trekkingowy, do zróżnicowanych terenowo jazd. Zakup sprawdził się bardzo dobrze. Pewnego dnia córka podsunęła pomysł przyłączenia się do aktywnej, pabianickiej grupy rowerowej. Był to strzał w dziesiątkę. Tak zaczął się nowy rozdział rowerowej przygody. W lipcu ubiegłego roku pan Janusz postanowił sprawdzić swoje możliwości. Zaplanował, że przejedzie samotnie dystans 300 km.

- Była sobota. Wystartowałem o 4.30 w kierunku Sieradza, a dalej Kalisza, Gołuchowa, Pleszewa, Ostrowa Wlk., Złoczewa, Wielunia i Widawy – wylicza.

Po drodze zrobił kilka przerw na odpoczynek i posiłek. W czasie jednej z nich załapał się na dwie gorące herbatki od weselników w Rogóźnie, które dodały mu energii, by wrócić do Pabianic. Cała jazda zakończyła się sukcesem. Pan Janusz w dobrej formie zajechał na metę w rodzinnym mieście. Rekordowy dystans został upamiętniony na koszulce Rowerowych Pabianic.

- Przejechałem wtedy łącznie 344 kilometrów w czasie 16,5 godziny, ze średnią 21 km/godzinę – mówi z dumą pan Janusz.

Z pabianicką grupą jeździ do dziś. To zgrane towarzystwo w różnym wieku. Należą do niego zarówno kobiety jak i mężczyźni. Jeżdżą wspólnie po wielu ciekawych, zróżnicowanych trasach. Grupa mobilizuje do wysiłku. Czasem bezlitośnie, bo wcale wolno nie jeżdżą.

- Uśmiech dodaje animuszu. Zawsze można liczyć na pomoc w czasie kryzysu, czy awarii. Nie ma szacunku dla peselu i niekiedy trzeba dobrze się sprężać – podkreśla cyklista.

Pan Janusz zapewnia, że Rowerowe Pabianice to stowarzyszenie, gdzie każdy znajdzie swoje tempo i radość jazdy.

- Każda chwila jest dobra, by wsiąść na rower i namawiam do tego niezdecydowanych – zachęca.