Zmierzch golonki?

– Jeszcze dziesięć lat temu dość powszechnie jadało się golonkę, schabowe, zaciągane sosy, pieczoną baraninę. To było typowe menu – mówi Marcin Zelerowicz z restauracji Piemont. – Dziś ludzie wolą delikatne mięsa albo rybę na parze lub sałatkę.
Bez wątpienia odżywiamy się zdrowiej. Coraz częściej goście pabianickich restauracji zamawiają mięso bez ziemniaków, klusek czy frytek, za to z gotowanymi warzywami.
– Nie tylko kobiety tak jedzą. Mężczyźni też pilnują kalorii i unikają tłuszczu – dodaje Zelerowicz. – Zamiast wódki do obiadu, chętniej wypijają kielich wina. Jesteśmy świadomi tego, co jemy.
Restauratorzy zauważyli, że goście rezygnują z ziemniaków, by zjeść deser.
– W tygodniu wolą coś tradycyjnego: pieczeń, pierogi, schabowego, de volaille. A podczas weekendu na rodzinne obiady zamawiają coś innego: cielęcinę, mięso bez panierki lub pieczone w całości – zauważył Kuba Ruszkiewicz z restauracji Salem, który gotuje od 1990 roku.
Smakuje nam, gdy kucharz dorzuci do tego grzyby, suszone pomidory, sery.
– Ostatnio bardzo często podajemy polędwicę welington w cieście francuskim. Do tego sos z zielonego pieprzu i kluski półfrancuskie ze szpinakiem – wylicza Ruszkiewicz. – Kluseczki ze szpinakiem są zielone i mają posmak czosnku.
Ważne staje się to, jak danie wygląda na talerzu. A wyglądać musi bardzo apetycznie.
– Ludzie podróżują po świecie. Poznali wytworne kuchnie i teraz unikają tłustych, ciężkich, tuczących potraw – uważa szef Salemu.

Pączek wciąż w modzie

– Klienci są coraz bardziej wymagający, ciągle więc musimy wymyślać nowości – mówi Robert Dudkiewicz, który z bratem Sławomirem od 27 lat prowadzi cukiernię na Bugaju.
Hitem jest ich ciasto Royal – deser z grubej warstwy bitej śmietany z czekoladą, na której leży gęsty krem orzechowo–czekoladowy.
– Gdy są imieniny mężczyzn i w cukierni pojawiają się solenizanci, z półek znikają głównie serniki, makowce i jabłeczniki – zauważył cukiernik.
Kobiety mają większy problem przy ladzie. Znacznie dłużej rozstrzygają, co kupić: kremówki, ciasto z galaretką, musem serowym, jogurtowym…
– Ale jest coś, co się nie zmieniło: nadal sprzedajemy tyle samo pączków, co przed laty – wyjawia Robert Dudkiewicz. – To dziwne, że w tym roku nawet w środę popielcową pabianiczanie kupowali pączki. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia.

Come back skody

– Małe fiaty, polonezy i skody najczęściej rejestrowałem do 1992 roku, gdy jeszcze pracowałem w Urzędzie Rejonowym – mówi Henryk Ramlau, kierownik Wydziału Komunikacji w Starostwie.
A potem nastał boom na volkswageny, ople. Swoje pięć minut miały też fiaty.
– Dziś najwięcej rejestrujemy nowych aut marki Skoda i Toyota – dodaje kierownik. – Sporadycznie trafia się maluch, wartburg czy duży fiat.
Ramlau wyliczył, że w 1990 roku w Pabianicach było 7.785 samochodów. Pięć lat później po naszych drogach jeździło już 14.220 aut, w 2000 roku – 19.008. W 2006 roku mieliśmy 38.043 aut. Dziś jest ich aż 46.768.
– Można powiedzieć, że 67 procent mieszkańców Pabianic ma samochód – statystycznie podsumowuje Ramlau. – A ja miałem 16 lat w 1957 roku, gdy od ojca dostałem auto. To był kabriolet steyr 120. Jeździłem nim do liceum Śniadeckiego. Byłem dumny, bo nikt z uczniów i nauczycieli nie miał wtedy samochodu.


Podróżujemy, ale teatru nie lubimy

Zagraniczne wojaże mają coraz większy udział w naszym stylu życia. Tak wynika z sondaży Centrum Badań Opinii Społecznej. W minionym roku poza Polską był prawie co trzeci badany (30 proc.), z czego połowa wyjeżdżała kilkakrotnie. Dla porównania CBOS podaje, że 16 lat temu za granicę wyjechało zaledwie 13 proc. Polaków.
Według sondażu, nie pożyczamy już pieniędzy od znajomych. A przynajmniej nie tak często, jak 10–15 lat temu. Częściej bierzemy kredyt z banku.
Wreszcie nie boimy się urzędów i instytucji państwowych. Według CBOS, 45 proc. Polaków w 1987 roku miało trudności w załatwieniu spraw urzędowych. W minionym roku skarżyło się na to tylko 20 proc. rodaków.
Częściej chodzimy do restauracji i na imprezy sportowe. Ale rzadziej do kina. Zaledwie dwie piąte badanych (39 proc.) wybrało się w minionym roku do kina (z czego większość – co najmniej kilka razy). Jeszcze mniej osób (18 proc.) było w teatrze.
Większość ankietowanych przyznaje, że w ciągu roku ani razu nie była w kinie i teatrze. Dwadzieścia lat temu do kina chodziło 41 procent nas.

Simona już tu nie mieszka

– Nie było szamponów, lakierów do włosów, a suszarki przegrzewały się co kilka minut – tak 1982 rok wspomina Wojciech Kaczmarek, szef salonu fryzjerskiego przy ul. św. Jana. – Salony były siermiężne, a mimo to kobiety często przychodziły do fryzjera. Przynajmniej co miesiąc.
Hitem początku lat 80. była fryzura afro – drobniutko pokręcone loczki zrobione po trwałej ondulacji. Potem zapanowała moda na simonę – włosy opadające na ramiona, lekko pokręcone na szczotkę, z grzywką i przedziałkiem pośrodku.
– Wtedy niby było biednie, ale kobiety stać było na regularne wizyty u fryzjera – dodaje Wojciech Kaczmarek.
Potem przyszły kolorowe dla fryzjerstwa lata dziewięćdziesiąte. Kobiety zaczęły farbować włosy, robić balejaże.
– Zaczęło się od pasemek, które robiliśmy, nakładając czepek na głowę i wyciągając włosy do rozjaśnienia szydełkiem przez dziurki w czepku – wspomina fryzjer. – Technika robienia pasemek na folię znana była jedynie w Warszawie.
To były złote czasy tego fachu.
– Powstały pierwsze hurtownie fryzjerskie. Mieliśmy po raz pierwszy dostęp do świetnych zagranicznych kosmetyków. Pojawiły się pianki, żele, nabłyszczacze – wylicza Kaczmarek.
Potem przez lata królowały fryzury proste, gładkie i eleganckie. A dostawcy kosmetyków tak często odwiedzali salony fryzjerskie, że hurtownie splajtowały.
– Modne są teraz asymetrie, jednolite kolory i bardzo obfite fryzury. Włosy nie mogą już być proste na całości – mówi Kaczmarek. – Modny jest też styl vintage, czyli powrót do przeszłości. Bo współczesne modne kobiety chcą się wyróżniać z tłumu.
Jedno się tylko nie zmieniło w ciągu 26 lat pracy pana Wojtka.
– Pabianiczanki zawsze doskonale wiedziały, co jest modne. Były i są zadbane – dodaje Kaczmarek.

Koniec ery taksówek

Były czasy kartek na benzynę i kolejek pasażerów grzecznie czekających na postojach. Nie dało się wtedy wezwać taksówki przez telefon. To nie bajka. Tak było 25–30 lat temu.
– Kobiety jeździły taksówkami nawet do pracy. Wsiadały rano we dwie, trzy i kazały się wieźć do „żarówki”, Polfy – wspomina taksówkarz Józef Madaliński. – Jeśli już taksówka stanęła na postoju, to na kolejnego pasażera nie czekało się dłużej niż kwadrans.
Teraz z taksówek korzystamy głównie podczas weekendów, w sylwestra i Boże Narodzenie.
– Nawet w Wielkanoc ludzie jeżdżą rzadko. Wracając z rodzinnych spotkań, wolą się przejść – zdradza taksówkarz. – Teraz pabianiczanie mają prywatne samochody i do pracy, szkoły, jeżdżą sami.
Taksówkarska hossa załamała się na początku lat 90. Wtedy po raz pierwszy „złotówy” zaczęły ustawiać auta na postojach. I czekać na pasażera, czekać, czekać….

Bez chlebka, ale z szyneczką

– Mieszkańcy naszego miasta jedzą teraz o wiele mniej chleba i bułek – zauważył Wiesław Grabowski, piekarz i właściciel piekarni przy ulicy Torowej.
Nie robimy tego z oszczędności, ale z dbałości o linię.
– Z roku na rok przybywa ludzi jedzących chleb żytni i pieczywo z ziarnami. Ale jeszcze trochę potrwa, zanim stanie się to powszechne – dodaje piekarz.
Coraz częściej sięgamy po droższe i lepsze wędliny – choćby szynkę podkomorzy czy kiełbasę krakowską suchą.
– Jeśli na co dzień konsumenci nie mogą pozwolić sobie na wędliny z najwyższej półki, to kupują je na święta bądź w mniejszych ilościach – mówi Monika Adamus z Zakładów Mięsnych Pamso. – W regionie łódzkim 42 procent badanych kupuje szynkę i polędwicę kilka razy w tygodniu, a 37 procent kupuje raz w tygodniu. Wzrasta też zainteresowanie drobiem i wędlinami drobiowymi.
Natomiast mniej chętnie sięgamy po konserwy.
– Jeszcze kilkanaście lat temu przedświątecznym marzeniem była szynka konserwowa w puszce. Dziś już nie obserwujemy tego zjawiska – przyznaje Monika Adamus.
Zdecydowanie wolimy kupować dania gotowe.
– Kiedyś klienci pytali głównie o gotowe golonki pieczone, które wystarczyło podgrzać. Dziś szukają także kopytek, kotletów mielonych, gołąbków, pasztecików, krokietów czy barszczyku – wylicza pracownica Pamso. – Dużo kupują przyprawionych mięs, które można upiec w domu.
Potwierdzają to badania, według których gotowe wyroby garmażeryjne w naszym regionie kupuje już 40 proc. konsumentów.