Gdy carskie władze miasta pozwoliły przyjąć pierwszych pacjentów okazało się, że na oddziałach: chirurgicznym, zakaźnym i wewnętrznym stoją wolne łóżka. W Pabianicach liczących wówczas 35 tysięcy mieszkańców, skierowania do nowego szpitala dostało zaledwie 30 ciężej chorych, podczas gdy łóżek było dwa razy więcej. Brakowało natomiast miejsc dla chorych psychicznie. Lekarze szacowali, że opieką trzeba objąć ponad 120 „wariatów” (tak ich wówczas nazywano). Pojawiła się propozycja, by umysłowo chorych wywozić z Pabianic do szpitala w Kochanówce pod Łodzią.

Niż z tego nie wyszło. W sierpniu 1908 roku dziennik „Rozwój” napisał: „Myśl niesienia opieki umysłowo chorym z Pabianic przez zjednoczenie się z Kochanówką ostatecznie została pogrzebana. Wprowadzono zaś w czyn zamiar urządzenia przytułku przy szpitalu w Pabianicach”. Chorzy psychicznie mieli być „skoszarowani” w dodatkowym pawilonie, którego koszty budowy oszacowano na 3.000 rubli.

W szóstym roku działalności szpital stał się miejscem częstych kradzieży. Łupem złodziejaszków padły buty pacjentów, mięso z kuchennej spiżarni, węgiel i dwa rowery pielęgniarzy.

Jeden rabunek udaremnił personel. „W nocy z czwartku na piątek złodzieje zakradli się do chlewu na podwórzu szpitala, skąd wyprowadzili 4 świnie” – pisała „Gazeta Pabjancka”. „Spłoszył ich zbudzony hałasem personel szpitalny, skutkiem czego złodzieje uciekli przez zawczasu przygotowane dziury w parkanie od strony pola”.

Podczas pierwszej wojny światowej szpitalem zarządzały pruskie władze wojskowe. Nie leczono tu rannych szeregowców, a jedynie paru oficerów kontuzjowanych na froncie. Pozostali pacjenci byli cywilami. Z powodu licznych zachorowań na syfilis trzeba było mocno powiększyć oddział weneryczny.

W 1917 roku wybuchała epidemia tyfusu i szpital przeznaczono wyłącznie dla zakaźnie chorych. Leżeli tutaj m.in. chorzy na zabójczą grypę - „hiszpankę”. Chorym na serce, żołądek czy nerki kazano wracać do domów.

 

W wolnej Polsce

Gdy kraj odzyskał niepodległość, zarząd nad Szpitalem Miejskim sprawował Magistrat Pabianic. To on ustalał cennik opłat za leczenie. W 1929 roku za ubezpieczonego pacjenta Kasa Chorych płaciła 4 zł dziennie. Pozostali chorzy musieli płacić 8 zł dziennie. Robotnik zarabiał wtedy 70-80 zł miesięcznie, a miejski urzędnik – 110 zł. Dzięki dość wysokim opłatom za usługi medyczne udało się zebrać pieniądze na przyzwoite wyposażenie sali operacyjnej.

„Obecnie szpital posiada dwóch lekarzy: chirurga Tadeusza Meyera (ordynatora) i internistę Stefana Manitiusa, a także 16 osób personelu” – w 1934 roku pisała prasa. „Funkcjonują oddziały: chirurgiczny, wewnętrzny z salą położniczą na 3 łóżka, gruźliczy i zakaźny. Brak tylko aparatu Roentgena (cena 40.000 zł) oraz przyrządów do światłolecznictwa i elektroterapii. Budżet roczny szpitala wynosi 105.000 zł. Łóżek szpital ma 83. Dzienna frekwencja chorych to 55 osób. Odczuwa się potrzebę budowania pawilonu dla chroników, paralityków i zniedołężniałych starców. Przy szpitalu jest pawilon dla chorych zakaźnych oraz dwuhektarowy ogród. W minionych latach zakupiono lampę kwarcową, aparat do transfuzji krwi i aparat tlenowy”.

Pacjenci narzekali wówczas na brak radioodbiornika, książek i czasopism. „Stare książki, gazety i wycofane z użycia radia będą przyjęte z wdzięcznością” – w ten sposób prasa zachęcała do ofiarności.

W 1936 roku za pieniądze z miejskiej klasy zbudowano kaplicę przedpogrzebową z salą do przeprowadzania sekcji zwłok, zakrystią i pokojem sędziego. Kaplica stanęła przy ulicy Cegielnianej (dziś Nawrockiego). Pabianiczanie nazywali ją „trupiarnią”. W listopadzie pożegnano tam najstarszego felczera w mieście - Wojciecha Fondera. „Zmarły był znany jako długoletni felczer zakładów R. Kindlera, zarządzający szpitalem firmy” – napisano w nekrologu.

Niedługo potem nadbudowano piętro w skrzydle głównym szpitala, gdzie powstał oddział położniczo-ginekologiczny. Na internę sprowadzono dwa aparaty do prześwietleń. „Obecnie jedną z najgroźniejszych klęsk społecznych są choroby weneryczne” – umartwiała się lokalna gazeta. „W 1937 roku na wenerologii udzielono 6.761 porad, przy niewielkim spadku zachorowań na kiłę. Z 19 do 31 wzrosła liczba pabianiczan skierowanych na leczenie sanatoryjne w Iwoniczu, Busku, Inowrocławiu i Krynicy”. Tuż przed wybuchem drugiej wojny szpital mógł przyjmować 110 pacjentów.

Tuż przed drugą wojną doliczono się w szpitalu 110 łóżek, fot. z albumu doktora Tadeusza Meyera

Kto rozkradł rentgena?

Podczas okupacji znów dostał się po niemiecki zarząd. Pacjentów leczyli polscy doktorzy, kontrolowani przez niemieckiego lekarza powiatowego z Łasku. Pierwszeństwo w przyjmowaniu na oddziały mieli żołnierze i policjanci okupanta. W drugiej kolejności należało przyjmować cywilów narodowości niemieckiej i folksdojczów – stanowił regulamin.

21 stycznia 1945 roku do szpitala wtargnęli żołnierze Armii Czerwonej pod komendą młodego lejtnanta. Przeszukali sale i zakamarki, legitymowali pacjentów. Sześciu lub siedmiu z nich wywieźli pod plandeką wojskowej ciężarówki. Nazajutrz Rosjanie spakowali do skrzyń co cenniejsza aparaturę medyczną (w tym prawie nowy stół operacyjny) i też wywieźli w kierunku wschodnim.

Cztery lata później „Głos Pabianic” doniósł, że w szpitalu wciąż nie ma pożytku z trzech aparatów rentgenowskich, kupionych przed wojną. Powód? „Podczas okupacji uległy one częściowemu zniszczeniu i zdekompletowaniu” – tłumaczyła gazeta. W artykule przemilczano, kto rozkradł szpitalną aparaturę.

Mimo niepowetowanych strat i braku lekarstw gazety wychwalały nasz szpital. „Głos Pabianic” nazywał go „kuźnią zdrowia”. W artykule pod takim tytułem redaktor „Głosu” napisał: „Położony wśród kwitnących sadów Publiczny Szpital Miejski sprawia dobre wrażenie. Czysto i przytulnie jest również wewnątrz. Szpital ma 5 oddziałów: chirurgiczny, położniczo-ginekologiczny, zakaźny, dziecięcy i gruźliczy - ogółem 170 łóżek. Obecnie nie ma pełnego obłożenia, co jest oznaką zdrowotności miasta.

W ubiegłym roku leczyło się tutaj 1.523 chorych, wśród nich 408 położnic i 373 noworodków. Śmiertelność - prawie żadna. A przecież dokonano tu aż 131 poważnych operacji i szaleje gruźlica... Pacjenci dostają pożywienie o dziennej wartości ponad 3.000 kalorii. Personel jest wysoko wykwalifikowany, wszystkie etaty obsadzone.

A braki? Odczuwa się brak lamp oraz... oświetlenia ulicy Nawrockiego od przystanku tramwajowego do szpitala. Nie ma też chodnika z betonowych płyt, który w słotne dni umożliwiłby dojście do szpitala. Były za to skargi na brak wody do picia. Jednak zauważyliśmy, że ilość karafek z przegotowaną wodą jest dostateczna”.

fot. Franciszek Mikijaniec

Kierunek: dermatologia

Po wojnie pabianiczanie mieli dwa szpitale miejskie: przy Szpitalnej i Żeromskiego (dawny fabryczny Kindlera). Przez kilkadziesiąt lat zupełnie to wystarczało, póki stare budynki mogły sprostać rosnącym normom sanitarnym i higienicznym. Do dobrych obyczajów pacjentów należało wówczas dziękowanie lekarzom za uratowanie życia i zdrowia. Najczęściej chwalonymi w gazetach doktorami z ulicy Szpitalnej byli: Rudolf Pieszak (dyrektor) i Franciszek Bianek. Pacjenci dziękowali także za uruchomienie biblioteki.

Pabianice szybko rosły, przybywało chorych. Już w latach 70. zeszłego wieku miasto potrzebowało większego szpitala, a najlepiej nowego, wyposażonego w system instalacji elektrycznych, hydraulicznych i chemicznych, niezbędnych do leczenia współczesnymi metodami. W starym szpitalu trzeba było zaprzestać m.in. operowania.

Gdy w lutym 1980 roku „Dziennik Łódzki napisał: „W Pabianicach zwiększy się wreszcie liczba  łóżek szpitalnych (do 536), dzięki oddaniu do użytku nowego Szpitala Miejskiego przy ulicy Karolewskiej, stary szpital przekształcono w dermatologiczny. Kaplicę („trupiarnię”) rozebrano w maju 1990 roku.
Pomysłów na to, jak zagospodarować pawilony i ogród było wiele. Miał tu stanąć blok z 40 mieszkaniami albo hospicjum i zakład opiekuńczy dla przewlekle chorzy, albo… izba wytrzeźwień. Prezydent Pabianic - Zbigniew Dychto, chciał na Szpitalną sprowadzić niepełnosprawnych, urządzić tu noclegownię dla bezdomnych lub mieszkania dla młodych rodzin. Była też koncepcja parku z placem zabaw.

Ostatecznie zabudowaną działkę kupił na licytacji prywatny przedsiębiorca. Właśnie trwa wyburzenie starego szpitala.

Roman Kubiak

foto: Kamil Misiek