Splądrowane mieszkania, zarznięte kury, dwanaście skradzionych koni – takie straty zauważono po wyjeździe z Pabianic cygańskiego taboru. Cyganie obozowali nad Dobrzynką w kwietniu 1935 roku. Rozbili namioty na placu przy młynach Spójnia (Zielona Górka). „Członkowie obozu swym specyficznym wyglądem oraz nędznym ubraniem wzbudzali zainteresowanie mieszkańców miasta” – pisał dziennik „Echo”. „Zabawili kilka dni, w ciągu których wyprawili wesele młodej Cyganki z młodym Cyganem”.

Hucznemu weselisku i tańcom przypatrywały się setki ciekawskich pabianiczan, zwłaszcza mieszkańców okolicznych domów. Weselnicy chętnie zapraszali ich do tańców. Przygrywała liczna kapela. W tym czasie kilkanaścioro Cyganów przeszukiwało pobliskie domy i kurniki. Z niezłym rezultatem…

Cztery dni później prasa napisała: „Aliści po odjeździe  taboru mieszkańcy posesji leżących w pobliżu obozu cygańskiego stwierdzili, że padli ofiarą kradzieży. Między innymi okradziono współwłaściciela młyna Spójnia, p. Kwirama. Ponadto cały szereg wieśniaków, mieszkańców wsi, przez które przeciągał obóz cygański zameldowało o kradzieży koni z ich zagród. Pierwszym, który powiadomił władze o kradzieży konia był Pilc Stefan, gospodarz ze wsi Osmalin pod Pabianicami.

Za uciekającą bandą Cyganów wszczęto energiczny pościg i w rezultacie obóz zatrzymano. Okazało się jednak, że w obozie znajdowały się tylko same kobiety, podczas, gdy mężczyźni zdołali się już ulotnić”.

 

Kto zwędził kiełbasę?

Wiosna 1934 roku do komisariatu policji przyszedł ze skargą właściciel piwiarni z Ksawerowa, Szulczewski. Był on mocno skonfliktowany z sąsiadem – piekarzem o nazwisku Anzorge. Według piwowara, piekarz macza palce w nocnych kradzieżach w spiżarni, gdzie od miesięcy regularnie ginie kiełbasa, kaszanka i mięso na kotlety. Do Ksawerowa niezwłocznie udał się przodownik policji.

Śledczy ustalił, że każdej nocy piwowar Szulczewski z tęgim kijem w dłoni pilnował spiżarni. Mimo to „tajemniczy złodziej wyprzątał mu mięso i robił spustoszenie. Na domiar złego w sposób niewyjaśniony zginęła cenna żarówka z przedsionka spiżarni”.

Śledztwo nie wykryło sprawcy. Przełom nastąpił dopiero wówczas, gdy do piwowara Szulczewskiego zgłosił się pomocnik piekarza Anzorge. To on rozwiązał zagadkę nieustannych nocnych kradzieży.

Mięso i wędliny „wychodzą” przez okno spiżarni – zeznał pomocnik piekarza. Wieczorem policjanci zasadzili się w pobliżu.

Wkrótce byli świadkami, jak pracownicy piekarni Anzorga przy pomocy wędki przez okienko śpiżarni wyciągali smakołyki piwowara.

Dalsze wydarzenia opisał dziennik „Echo”: „Zdobyty łup dzielili pomiędzy siebie, racząc się nim na miejscu w piekarni przy akompaniamencie brzęku kieliszków wódki. Poszkodowany właściciel piwiarni złożył odpowiedni meldunek i sprawa znalazła się na wokandzie Sądu Grodzkiego. Akt oskarżenia zarzucał pracownikom piekarskim: Erwinowi Stibe i Antoniemu Kempińskiemu kradzież wędlin i mięsa ze spiżarni Szulczewskiego, a Piotrowi Osimkowi i Hugonowi Jungowi - kradzież żarówki, zaś właścicielowi domu i piekarni Anzorgemu – namawianie do kradzieży.

Oskarżeni Stibe i Kempiński przyznali się do winy, podkreślając jednakże, że Anzorge o tym nie wiedział i kradzionej wędliny z nimi nie jadł. Oskarżony Osimek przyznał się do kradzieży żarówki. Pozostali oskarżeni do winy się nie przyznali. Sąd skazał Stibe i Kempińskiego na 3 miesiące aresztu, Ozimka - na 2 tygodnie, zaś Junga i Anzorgego uniewinnił”.

 

Areszt dla superzłodzieja

Słynny międzynarodowy oszust jest pabianiczaninem – doniosły gazety w 1936 roku. Tadeusza Wilmowicza - bo o nim mowa - poszukiwały policje w Londynie, Marsylii, Oslo, Berlinie, Pradze, Warszawie, Poznaniu, Krakowie i jeszcze piętnastu miastach Europy. W listach gończych napisano, że Wilmowicz okradł sejfy zamożnych przedsiębiorców i finansistów, złupił 6 banków, największy magazyn jubilerski w Marsylii, kilka firm złotniczych, dwóch szlifierzy drogocennych kamieni i jednego nieprzyzwoicie bogatego lorda  w Londynie. 

Według policji Tadeusz Wilmowicz zaczynał grzeszyć w rodzinnym mieście, gdzie zmontował szajkę włamywaczy. Ma na sumieniu ograbienie bogatego pabianickiego kupca. Z sejfu w ścianie kamienicy skradł mu gotówkę i złoto. Tropiony przez śledczych, Wilmowicz wyjechał do Warszawy, gdzie ograbił sklepy jubilerskie, kasę wyścigów konnych i pół tuzina domów zamożnych mieszczan. Przy okazji dopuścił się przestępstw bigamii.

„Z Warszawy przeniósł się do Krakowa, następnie w województwo poznańskie, następnie do Krakowa i wreszcie, ścigany w kraju za 14 przestępstw, uciekł za granicę” – pisał „Express Wieczorny Ilustrowany”.

„Wilmowicz dokonał sensacyjnej kradzieży w największym magazynie jubilerskim Marsylii, po czym przeniósł się do Londynu, a następnie do Oslo, gdzie oszustwami swymi postawił na nogi całą tamtejsza policję”.

W październiku 1936 roku Tadeusz Wilmowicz niespodziewanie pojawił się w ojczyźnie. Policyjny szpicel wypatrzył go na dworcu kolejowym w Lidzie w województwie nowogrodzkim (dzisiejsza Białoruś). Natychmiast zarządzono obławę i oszust został schwytany we wsi Wawiórka.

 

Autor tego tekstu poleca także:

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł