Zaczęło się od sprzeczki o urodziwą pannę ze Starego Miasta. 19-letni Bronisław Leonard Dziuba i 27-letni Stefan Jaszczak – kumple od potańcówek i kielicha, chcieli się z nią umówić na majówkę. Dziewczyna wybrała starszego i bardziej przystojnego Stefana – pospolitego opryszka, lokatora miejskich baraków dla ludzi eksmitowanych z kamienic. Baraki te magistrat zbudował w pobliżu ulicy Bugaj. Juszczak mieszkał tam z bezrobotnym bratem i ojcem.

Dziuba nie mógł znieść porażki o względy panny Genowefy. Dziennik „Echo Łódzkie” z 1933 roku opisał w następujący sposób: „Bronisław Dziuba też zakochał się w dziewczynie, niestety bez wzajemności. Ponieważ nie dał za wygraną i nadal swą miłością prześladował narzeczoną Stefana Jaszczaka, ten zabronił mu umizgać się do niej”.

Bronek Dziuba chciał się bić o dziewczynę, ale kumpel go wyśmiał. Zaprzysiągł więc zemstę. „Przyjaźń dwu młodych ludzi rychło zamieniła się w nienawiść śmiertelną” – pisała gazeta. „Stefan Jaszczak, mszcząc się na Dziubie za pogróżki skierowane pod jego adresem, doniósł pabianickiej policji, że Dziuba posiada nielegalnie broń”.

Chodziło o rewolwer i dwa pudełka amunicji, schowane za kominem w mieszkaniu rodziców Dziuby przy ulicy Pięknej 11. Bronek kupił ten rewolwer zaraz po wypłacie w fabryce Kruschego i Endera, gdzie pracował na trzy zmiany. Pokątnym sprzedawcą był „Łysy Zenek” - rzezimieszek z Łodzi, który zrobił już z broni użytek podczas napadu na konwojentów pieniędzy z fabrycznego kantoru. Odtąd 19-latek kupił rewolwer, paradował z nim po Pabianicach – dla szpanu.

11 maja wieczorem, gdy robotnik Bronisław Leonard Dziuba wychodził z fabryki po popołudniowej zmianie, na ulicy Zamkowej czekał umundurowany policjant – posterunkowy Jan Pszeniczny. Nie był to przypadek, bo posterunkowego wysłał „pod zegar” (przed portiernię fabryki mieszczącą się pod ogromnym zegarem) komisarz Krajewski – z zadaniem zrewidowania podejrzanego Dziuby.

Posterunkowy Jan Pszeniczny dostrzegł w tłumie młodego robotnika, którego szukał, poprosił go na bok, wylegitymował i sprawdził, co Bronek Dziuba nosi pod kapotą. Broni nie znalazł. Mimo to kazał Dziubie pójść za nim do pobliskiego komisariatu przy ulicy Garncarskiej – na spisanie zeznań. Wtedy Bronek Dziuba gwałtownym ruchem wyciągnął zza pleców rewolwer. Huknęły dwa strzały. Policjant Pszeniczny osunął się na uliczny bruk. Mocno krwawił, stracił przytomność.

Robotnicy rozbiegli się po ulicy, dając Dziubie okazję do ucieczki i zniknięcia w tłumie. Dwa dni później gazety krzyczały z pierwszych stron: „Krwawy napad bandyty na policjanta w Pabianicach!”, „Zuchwały złoczyńca zabił posterunkowego”, „Gdzie się ukrył krwawy Dziuba?”.


 

Jak to się stało?

Inna wersja wieczornych zdarzeń z 11 maja (podana przez dziennik „Echo Łódzkie”) głosiła, że zanim Dziuba zastrzelił policjanta, od tygodni w okolicy ulic Tuszyńskiej i Bugaj dochodziło do śmiałych kradzieży. Bandyci zabierali przechodniom portfele, zegarki, a nawet buty. Sprawców nie zdołano ująć. Ponieważ zuchwałe kradzieże nie ustawały, wzmocniono posterunki policyjne w dzielnicy.

„W dniu wczorajszym posterunkowy pełniący służbę na Placu Dąbrowskiego (dzisiejszy Stary Rynek) zauważył podejrzanego osobnika, którego pragnął wylegitymować” – doniósł dziennik „Echo”. „Osobnik ów, człowiek młody, rzucił się w pewnym momencie do ucieczki. Za uciekającym pogonił policjant. Rozpoczęła sie gonitwa ulicami miasta. Podejrzany osobnik uciekał ulicą Tuszyńską i gdy posterunkowy Jan Pszeniczny już doganiał go, ten błyskawicznym ruchem wydobył rewolwer, stanął, odwrócił się, zmierzył i strzelił do Pszenicznego”.

„Na dość ruchliwej ulicy Zamkowej wynikła panika” – doniósł dziennik. „Przechodnie potracili głowy i pouciekali do bram, spodziewając się dalszej serii strzałów. Kilku odważniejszych podbiegło z ratunkiem do leżącego policjanta”. Posterunkowy Pszeniczny był śmiertelnie postrzelony w brzuch”. Konał na jezdni.

Policja natychmiast zarządziła obławę. Z zeznań świadków wynikało, że zabójca (Bronek Dziuba) pobiegł ulicą Tuszyńską (dzisiejsza ul. Piotra Skargi), trzymając w dłoni dymiący rewolwer. Ślady w błocie wskazywały, że na Bugaju przeprawił się przez płytką Dobrzynkę i zaszył się w parku okalającym fabryczne budynki firmy Krusche i Ender. Pół godziny później dostrzegł go inspektor monopolów państwowych, Janczarek – podczas wieczornego obchodu terenu. Inspektor był uzbrojony w służbowy rewolwer. Na widok policyjnej obławy, która szła za Dziubą, inspektor strzelił do uciekiniera, ale chybił.

Tymczasem Bronek Dziuba przeskoczył parkan katolickiego cmentarza. Klucząc między mogiłami, dotarł do swego mieszkania przy ul. Pięknej. Zabrał stamtąd naboje do rewolweru, spodnie, koc, nóż, butelkę wódki i konserwę. Zaufanemu koledze z podwórka Dziuba kazał codziennie przynosić jedzenie na skraj lasku karolewskiego, gdzie zamierzał się ukrywać. „Nie dam się wziąć żywcem!” – zapowiedział Bronek.

„Przez ciebie zabiłem policjanta!”

Kwadrans później Dziubę widziano przy Placu Dąbrowskiego, skąd poszedł w stronę drewnianego baraku, gdzie z ojcem i młodszym bratem mieszkał jego rywal – Stefan Jaszczak. Dochodziła godzina jedenasta wieczorem. Bronisław Dziuba wynurzył się z ciemności, wtargnął do baraku przez otwarte okno, wrzeszcząc: „Przez ciebie zabiłem policjanta i sam niedługo się zabiję!”. Chwile później padło pięć lub sześć strzałów.

Dwie kule trafiły śpiącego rywala – Stefana Jaszczaka. Jedna przebiła mu skroń, jedna utkwiła w sercu. Pozostałe chybiły. Gdy brat Stefana próbował zatrzymać Dziubę, blokując nogą drzwi baraku, zabójca wyskoczył przez okno i zniknął w ciemnościach.

Ponieważ zbrodniarz był uzbrojony, policja państwowa ściągnęła pierwsze posiłki z Łodzi – 40 funkcjonariuszy z długą bronią. Dziennik „Ilustrowana Republika” pisał: „Dziuba zbiegł i prawdopodobnie ukrył się w okolicznych lasach. Stale zmuszony jest zmieniać swe kryjówki. Tymczasem pod kierownictwem naczelnika Urzędu Śledczego, inspektora Noska i jego zastępcy, komisarza Wesołowskiego, policja zorganizowała szereg obław w lasach”. Przeczesano miedzy innymi lasek pod Karolewem i Rydzynami oraz przedmieścia. W stercie pustaków składowanych przy betoniarni Grossa przy ul. Kilińskiego policyjne psy zwęszyły ślady krótko ukrywającego się tam Dziuby.

Komisariaty policji w Łasku i Widawie powiadomiono, by miały oko na młodych ludzi wychodzących z lasu. Do poszukiwań przyłączyli się cywilni informatorzy policji. Za schwytanie Dziuby obiecywano nagrodę.

Przez dwa dni i dwie noce zabójca ukrywał się w zaroślach i rowach. Jedzenie, jakie na skraj karolewskiego lasu przynosił mu kolega z podwórka, wpadło w ręce policjantów. Uciekinier głodował. „Dopiero wczoraj Bronisław Dziuba zdobył się na odwagę i ucharakteryzowawszy się za wieśniaka, powrócił do miasta, gdzie został poznany, toteż zmuszony był szukać kryjówki, gdyż dowiedziała się o nim policja. Zmobilizowano silne oddziały, które obstawiły rogatki Pabianic” – pisała prasa.

Według meldunków komisarza Pawła Wesołowskiego, do Pabianic sprowadzono kolejne policyjne oddziały z Łodzi i Łasku – w sumie ponad 100 dobrze uzbrojonych funkcjonariuszy.

Tu jest zabójca!

Niebawem mieszkańcy okolicznych kamienic donieśli policji, że BronekDziuba był widziany na ulicy Świętokrzyskiej - w domu pod numerem 52. jak się okazało, czyhał tam na Antoniego Ślusarka – lokatora z parteru. Uciekinier podejrzewał, że Ślusarek zdradził policji jedną z jego kryjówek - w betonowych pustakach wytwórni Grossa. Gdy Ślusarek wyszedł z domu na podwórze, Dziuba podbiegł do niego z okrzykiem: „Znowu idziesz donieść na mnie!” i strzelił z rewolweru. Kula przeszyła serce Bogu ducha winnego człowieka.

Z mieszkań wybiegli przerażeni sąsiedzi. Bronisław Dziuba znowu uciekł. Jak wkrótce ustalono, skrył się w piętrowym drewnianym domu przy ulicy Pięknej 52, w pobliżu cmentarza. O godzinie trzeciej nad ranem policja otoczyła dom. Sprowadzono elektryczne reflektory. Wszystkim lokatorom policjanci kazali wyjść na ulicę, by nie padli ofiarami strzelaniny. Dowodzący obławą komisarz Paweł Wesołowski – zastępca naczelnika Urzędu Śledczego w Łodzi, wezwał Dziubę do poddania się. Zabójca odpowiedział ogniem z rewolweru. W ciemnościach rozgorzała strzelanina. Dziuba zranił komisarza w nogę. Poharatał też łydkę przodownikowi policji Stęperskiemu. Dom, w którym skrył się zbrodniarz, ostrzeliwało kilkunastu policjantów.

Po niespełna godzinie policja użyła gazu. Krztusząc się i łzawiąc, Bronek Dziuba wskoczył na strych. Ale i tam nie było czym oddychać. Wydostał się więc na stromy dach. Wtedy wpadł w snop światła z policyjnego reflektora. Zanim zdołał skryć się za kominem, huknęły kolejne wystrzały – całe salwy. Dziuba zatoczył się i runął z dachu na podwórze. Był martwy.

Rannego komisarza Pawła Wesołowskiego zawieziono do szpitala miejskiego. Kula przeszyła mu łydkę, nie naruszając kości. Była to druga „służbowa” rana Wesołowskiego. Przed kilkoma laty komisarz mocno oberwał kulą podczas obławy na bandytę ze Zgierza.

Dwa dni później policja podała do publicznej wiadomości, że sekcja zwłok Bronisława Dziuby wykazała, iż jedna policyjna kula utkwiła w okolicy serca zabójcy, a druga przeszyła płuco. Na ciele zmarłego doliczono się śladów po pięciu ołowianych pociskach.

Bo za często chodził  na filmy cowboyskie…

Nazajutrz dziennik „Echo Łódzkie” próbował dociec, co powodowało młodziutkim zbrodniarzem i czemu Dziuba działał z takim okrucieństwem. Gazeta wypytywała o to pabianiczan spotkanych na ulicy Zamkowej. Opinie były zdumiewające. Jeden z zapytanych odparł: „Bronisław Dziuba nie posiadał w swym charakterze żadnych instynktów zbrodniczych. Był żądny przygód i przeżywanie emocji, kształcił się na filmach cowboyskich, w których nóż, rewolwer i bijatyki odgrywają główną rolę. Patrzył na to jak dziecko, które później w ten sam sposób bawiło się z rówieśnikami. A więc nic był to zbrodniarz z premedytacji, lecz nieszczęśliwy wyrostek, którego nieodpowiednie towarzystwo i filmy kryminalne zrobiły awanturnikiem młodocianym, nieszkodliwym w swej istocie.

Stało się jednak nieszczęście, że Dziuba zdobył rewolwer. Posiadanie broni rozpaliło w nim niezdrowe emocje. Traf zdarzył, że między przyjaciółmi: Dziubą i Jaszczakiem doszło do śmiertelnej nienawiści. Pragnąc unieszkodliwić rywala, Jaszczak denuncjuje go przed policją, że posiada nielegalnie rewolwer i to było właśnie przyczyną całego nieszczęścia.

Policjant zażądał oddania broni, gdy Dziuba wychodził z fabryki i był wyczerpany 8-godzinną ciężką pracą. Moment ten był wybrany nieszczęśliwie, wszak wiele lepiej byłoby przyjść do mieszkania rodziców Dziuby i tamże skłonić wyrostka do wydania broni.

Po cóż było gonić Dziubę, skoro wymieniony jeszcze żadnego przestępstwa nie popełnił, a samo nielegalne posiadanie broni nie upoważnia jeszcze do pogoni”.

 

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł