Pięć lat po zakończeniu drugiej wojny światowej rozgorzała walka z pijaństwem w robocie. Powodów było bez liku. Codziennie w pabianickich fabrykach przyłapywano od 60 do 100 pijanych pracowników. Tylko od stycznia do końca kwietnia 1950 roku w Zakładach Mięsnych przy ulicy Żwirki i Wigury „wpadło” 146 nietrzeźwych rzeźników, wędliniarzy i robotników pomocniczych oraz 12 osób z działu administracji. Kolejnych 78 pijanych pracowników, którzy rano próbowali wejść do zakładu, czujni strażnicy nie wpuścili za bramę. Dyrekcja Zakładów Mięsnych coraz częściej musiała wypłacać zasiłki rodzinom pijaków, którzy  sklepach monopolowych i przy budkach z piwem stracili swe miesięczne wypłaty. Na liście stałych odbiorców zapomóg były żony rzeźników z czworgiem dzieci. W 1950 roku rodzinom niepoprawnych hulaków wypłacono aż 560 zapomóg.

Aby zwalczyć pijaństwo, rządząca krajem partia zwołała naradę aktywu. Ustalono, że trzeba powołać zakładowe komisje socjalne. Tak też zrobiono. W skład komisji weszli działacze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i Związku Młodzieży Polskiej. No i zaczęło się!

Niebawem komisja z Zakładów Mięsnych powiadomiła Milicję Obywatelską, w czyich mieszkaniach (podano adresy) pracownicy nielegalnie kupują wódkę i bimber. Na liście melin były 22 adresy domów na Starym Mieście – przeważnie w pobliżu Zakładów Mięsnych. Komendant MO wydał milicjantom rozkaz rozprawienia się z meliniarzami.

Ofiarą walki z pijaństwem padł także zakładowy bufet, w którym oprócz ciepłej zupy i drugiego dania z mięsem zawsze w godzinach pracy można było kupić piwo lub setkę wódki. To się skończyło! „Prywaciarza” prowadzącego bufet oraz dwie kucharki i pomywaczkę przegoniono z Zakładów Mięsnych. Komisja Specjalna uznała, że pracowniczą stołówkę z powodzeniem poprowadzi… dyrekcja. Odtąd miała to być stołówka bezalkoholowa. Niedługo potem Michał Sanigórski, korespondent „Dziennika Łódzkiego” pisał: „Robotnicy pabianickich Zakładów Mięsnych mają powód do radości. Przy zakładach założono stołówkę. Dawniej istniała prywatna restauracja z wyszynkiem, przez co robotnicy tracili ciężko zapracowane grosze na alkohol. Upijali się i do pracy przychodzili w stanie nietrzeźwym. Komisja Specjalna wykryła nadużycia i zlikwidowała ten zbędny punkt. Dyrekcja Zakładów Mięsnych założyła tu stołówkę dla swych pracowników. Ludzie, którzy dawniej tracili swe wypłaty i niszczyli zdrowie, dziś jedzą tu tanie i smaczne posiłki”.

Pijaństwo nie dawało się wykorzenić.

Choć milicja urządziła 34 naloty na meliny, rekwirując 400 litrów alkoholu i zacieru, pokątny handel rozkwitał w domach przy ulicach Konstantynowskiej, Maślanej (dzisiejsza ul. Sikorskiego) i Partyzanckiej. Z okolic Dłutowa chłopi przywozili mocny bimber, chętnie wymieniając go na kiełbasę i kaszankę skradzione z „mięsnych”.

Pod murami Zakładów Mięsnych krążyli milicyjni tajniacy. „Udaremniono 14 prób kradzieży mienia państwowego poprzez przerzucenie nad płotem paczek z mięsem” – raportował komendant pabianickiej MO. „Udaremniono też 22 przypadki spekulacji rąbanką i kiełbasą pochodzącą z niewiadomych źródeł, zatrzymano 27 obywateli zamieszanych w spekulacje”.

 

Jak zwęszyć mięsokrada?

W źle rządzonym kraju permanentnie brakowało mięsa. Władze próbowały znaleźć winnych – ale nie w kierowniczych gabinetach, lecz wśród szeregowych pracowników. W listopadzie 1973 roku w Łodzi zwołano naradę szefów przedsiębiorstw mięsnych z prokuratorami. Tematem była plaga kradzieży wieprzowiny, wołowiny i wędlin.

„Dziennik Łódzki” relacjonował: „Naczelnik działu rewizji Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego podał, że w trzech kwartałach wytropiono 17 przestępstw aferalnych i 103 drobne kradzieże mięsa. Jeszcze gorzej było w handlu, gdzie 116 pracownikami zajęli się prokuratorzy. Straty to aż 18 milinów zł. Wśród przyłapanych było 7 kontrolerów z Państwowej Inspekcji Handlowej, 10 kierowników masarni, 18 konwojentów i kierowców, 44 kierowników sklepów i sprzedawców.

Według prokuratorów działa ogromy system wczesnego powiadamiania się o zamierzonych kontrolach, inwentaryzacjach i nalotach rewidentów. Zamieszane są w to tysiące pracowników. Kierownicy sklepów mięsnych za sowite łapówki podpisują konwojentom karty drogowe, choć samochody z mięsem i wędlinami wcale tam nie docierają. Mięso jest sprzedawane dużo drożej poza handlem państwowym.

Niedawno został aresztowany brygadzista portierów, za systematyczne wynoszenie mięsa.

Odbywało się to na oczach wielu osób. Wszyscy wiedzieli, gdzie brygadzista sprzedaje mięso za wódkę. Wiedzieli, że jest to alkoholik. Podczas przesłuchiwania brygadzista bez żenady powiedział prokuratorowi, że gdyby nie wypił, nie mógłby wypisać przepustki, bo ręce by się mu trzęsły.

W innym wypadku ujawniono rodzinną sitwę. Portier zakładów mięsnych miał szwagra zatrudnionego jako kierowca-konwojent. Zauważono, że wyjeżdżające z zakładu pojemniki zawierają więcej mięsa niż powinny. Zatrzymani tłumaczyli, że biorą mięso na potrzeby rodzinne.

Naczelnik działu rewizji WPPM w Łodzi – B. Woźniak, zapowiedział, że w przyszłym roku zlikwiduje się mało operatywne służby kontroli wewnętrznej w zakładach mięsnych, a stworzy się jeden centralny ośrodek rewizyjny”.

 

Polak potrafił

Jednak im mniej mięsa i wędlin wożono do sklepów, tym więcej ginęło z produkcji i magazynów. Skradzioną kiełbasę łatwo było wymienić na równie deficytowe towary: cement, cegły, kupon tkaniny na sukienkę lub marynarkę, wódkę, masło, czekoladę. Handel wymienny kwitł między nieuczciwymi pracownikami pabianickich Zakładów Mięsnych i pobliskiej mleczarni.

Co jakiś czas w fabrykach organizowano pogadanki dla załogi.

Tematem były zgubne skutki przyłapania pracownika na kradzieży. W charakterze ekspertów zapraszano milicjantów i prokuratora. Dyrekcja regularnie zwoływała też narady w sprawie ukrócenia złodziejstwa. Skutkowało to głównie wzmożeniem kontroli na produkcji, w magazynach i portierni.

Pomysłowość złodziei była bezgraniczna.

Pewnej jesieni na rogu ulic Warszawskiej i Maślanej pod odjeżdżający z przystanku tramwaj linii 41 wpadł spieszący się mężczyzna. Nie dawał znaków życia. Gdy przyjechała karetka pogotowia, lekarz z sanitariuszem wczołgali się pod wagon. Widok mieli straszny: stalowe elementy podwozia były oplecione wnętrznościami ciągnącymi się z brzucha nieszczęśnika. Naraz „nieszczęśnik” odzyskał przytomność, o własnych siłach wydostał się spod wagonu, zapiął płaszcz i… uciekł. Z podwozia tramwaju zwisały wieprzowe flaki skradzione w Zakładach Mięsnych, którymi złodziej wielokrotnie się opasał.