Wiosną 1925 roku pabianiczanie żyli miłosną tragedią Zofii Kenigówny i Stanisława Piaseckiego. Ona zginęła od kul z pistoletu narzeczonego, on dwukrotnie strzelił także we własną głowę, lecz przeżył. Dziennik „Ilustrowana Republika” poświęcił temu duży artykuł na pierwszej stronie z tytułem: „Człowiek, który zabił z miłości. Kula rewolwerowa rozwiązała trójkąt narzeczeński”.

A było tak: młodzi zakochali się w sobie. Ku uciesze rodziców Kenigówny, przed Bożym Narodzeniem Zofia i Stanisław zaręczyli się. Szykowano weselisko. Ale zanim młodzi stanęli przed ołtarzem, w domu Kenigów pojawił się bogatszy kandydat do ręki pięknej córki, niejaki Małolepszy.

„Ilustrowana Republika” pisała:

„Mimo sprzeciwu córki, której serduszko biło do Piaseckiego, starzy Kenigowie zmuszali córkę do poślubienia Małolepszego. Na tym tle dochodziło nawet do głośnych sprzeczek między córką a rodzicami. Aż oboje młodzi postanowili pozbyć się życia na dzień przed terminem ślubu Zofji z Małolepszym”.

Piasecki dwukrotnie strzelił z rewolweru w głowę ukochanej Kenigówny. Gdy dziewczyna konała, biegł do swego domu przy ulicy Letniej. Tam wpakował w głowę dwie kule. Ale przeżył.

Pół roku później podleczony 24-letni Stanisław Piasecki stanął przed łódzkim sądem. Gazeta relacjonowała ten proces: „Zabiłem – mówił, lecz ona tego chciała. Strzeliłem do siebie, lecz, niestety, kula raniła tylko. Kochałem ją nad życie, nie mogłem znieść tego, by moją Zofiję posiadał ktoś inny”.

Prokurator domagał się najsurowszej kary. Obrońca przekonywał, że Piasecki działał „pod wpływem silnego afektu”. Ostatecznie sąd skazał Stanisława na 4 lata ciężkiego więzienia i pozbawienie praw.

 

Nie strzelać do policjantów!

Także wiosną 1926 roku do miasta dotarła wieść, że sąd w Łodzi skazał Władysława Tomczaka na śmierć przez rozstrzelanie. Tomczak był pabianickim opryszkiem. Gdy podczas kolejnego „skoku” przyłapali go policjanci, uciekał ulicą Legionów (dzisiejsza ul. Partyzancka). Miał rewolwer. W stronę policjantów padło pięć strzałów.

17 kwietnia Sąd Doraźny w Łodzi skazał Tomczaka na śmierć.

„Gazeta Pabjanicka” napisała, że „ponieważ prezydent Rzeczypospolitej odrzucił prośbę o ułaskawienie, wyrok wykonano nazajutrz po ogłoszeniu go”. 

Niespełna dwa tygodnie później z aresztu miejskiego uciekło czterech groźnych przestępców: Fogel, Lapsz, Kraj i Brożyna. „Gazeta Pabjanicka” uspokajała wystraszonych mieszkańców: „Ucieczka jednakże nie udała się, gdyż aresztanci schwytani pod lasem miejskim, zostali wnet odesłani w kajdanach do swego tymczasowego miejsca zamieszkania”.

 

Pościg za ptaszkiem

W marcu 1926 roku „Express Wieczorny Ilustrowany” z pasją opowiadał czytelnikom o dezerterze, który skrył się w Pabianicach. Artykuł nosił tytuł „Wściekła pogoń żandarmów za dezerterem”. Bohaterem wydarzeń był

Bolesław Adamczyk, kancelista sztabowy w warszawskim Ministerstwie Spraw Wojskowych, który porzucił służbę i zniknął.

Kilka dni później żandarmeria wojskowa dostała poufną informację, że dezerter ukrywa się w Pabianicach u krewnej, Stefanii Kogutek. Natychmiast wysłano tam żandarmów, którzy otoczyli dom Kogutkówny. Adamczyk się zorientował, wskoczył na strych i ukrył się w beczce z kiszoną kapustą. Ale skrupulatni żandarmi zajrzeli też do beczki. I wyciągnęli z niej Adamczyka.

Dalsze wydarzenia „Express” opisał tak:

„I oto mokrego, pokrytego pociętą kiszoną kapustą dezertera sprowadzono do miejscowego urzędu śledczego. Adamczyk nie zdążył się nawet całkowicie ubrać, tak, iż w negliżu wyciągnięty z beczki przedstawiał widok zgoła imponujący”.

Nazajutrz pojmanego kancelistę sztabowego żandarmi wieźli tramwajem do Łodzi. Gdy na moment się zagapili, dezerter wyskoczył z wagonu i pognał przez pole. Żandarmi krzyczeli: „Zatrzymaj się, bo strzelamy!”. Padło kilka strzałów, lecz Adamczyk biegł dalej. „Express” opisał to: „Rozpoczęła się wściekła pogoń przez pola i lasy. Adamczyk zmykał z szybkością bodaj samochodu, tak, iż odległość pomiędzy nim a prześladowcami zwiększała się coraz bardziej”.

Wtedy z odsieczą przyszedł żandarmom posterunkowy policji. Był mniej zmęczony i szybszy. To on dogonił dezertera. „Gdy policjant znalazł się już obok niego, uderzył go płazem szablą i w ten sposób obezwładnił energicznego dezertera. Silne uderzenie pozbawiło go przytomności. Nadbiegli żandarmi i pochwycili ptaszka w swe ręce. Teraz już nie mógł się wymknąć” – relacjonował reporter „Expressu”.

 

Udusił, czy miała zawał serca?

Tematem mnóstwa plotek w Pabianicach było rzekome zabójstwo nieletniej dziewczyny w toalecie Szkoły Powszechnej nr 8 przy ulicy Mariańskiej. Zbrodni tej miał dokonać jej 19-letni narzeczony. To on  wbiegł wieczorem do komisariatu policji przy ul. Garncarskiej. Nazywał się Lucjan Jarzyński i był mieszkańcem domu przy ul. Pięknej. Chłopak oświadczył policjantowi, że przed chwilą udusił narzeczoną – Reginę Poleską. 

Dyżurny komisariatu sądził, że to wariat. Aby się upewnić w domyśle, zadał mu kilka pytań. Jarzyński odpowiadał wiarygodnie. Mówił, że Reginę znał od sześciu lat. Chcieli się pobrać. Początkowo rodzice Reginy byli przeciwni małżeństwu, ale z czasem dali młodym zgodę. Regina starała się o policyjne zaświadczenie, że jest dziewczyną dobrze się prowadzącą. Bez takiego zaświadczenie nieletnim nie udzielano ślubu.

Dalsze wydarzenia opisała „Gazeta Pabjanicka”: „Krytycznego dnia oboje spotkali się po południu o godz. drugiej i udali się do ustępu Szkoły Powszechnej nr 8. Przebywali tam do godz. piątej. W przerwach między wylewami czułości pokłócili się o coś i wtedy Jarzyński uderzyć miał narzeczoną pięścią w głowę. Gdy ta upadła – mówi Jarzyński – widziałem, że się męczy i nie chcąc na to patrzeć, zadusiłem ją. Teraz oto leży w ustępie nieżywa. Chciałem się otruć, kupiłem nawet w aptece truciznę, ale odrzuciłem ją i oto oddaję się w ręce policji”.

Policjanci zamknęli Jarzyńskiego w areszcie i niezwłocznie pojechali na ul. Mariańską. Znaleźli tam ciało Reginy. Sekcja zwłok wykazała jednak, że Poleska nie zmarła od uduszenia, lecz z powodu zawału serca. „W ogóle śladów morderstwa żadnych nie znaleziono” – pisała lokalna prasa. „Jarzyński zeznał, że bliższe stosunki z narzeczoną utrzymywał od dawna, co zresztą potwierdziła sekcja zwłok”.

Jarzyńskiego wypuszczono na wolności. Ale policjanci bacznie go obserwowali. „Na pogrzeb Poleskiej przybyło kilka tysięcy osób, żądnych sensacji, której jednak nie zaznali” – zakończyła „Gazeta Pabjanicka”.

 

Morderca z rzeźnickim nożem

Jesienią 1934 roku blady strach padł na pabianickich sklepikarzy, gdy przy ul. Konstantynowskiej zamordowano Wiktorię Kłys. Była to zamożna wdowa samotnie prowadząca sklep spożywczy. Rankiem posługaczka Chociszewska znalazła ją martwą, leżącą przy ladzie. Kłysowa zginęła od ciosów wielkim rzeźnickim nożem. Szuflady w sklepie i skrytki w jej małym mieszkaniu za sklepem zbrodniarz starannie opróżnił.

Policja zatrzymała podejrzanego. Ale choć na jego palcie były świeże krwawe plamy, zatrzymany znalazł świadków, którzy dali mu mocne alibi. W śledztwie ustalono, że morderca musiał być znajomym Kłysowej, bo obcym późnym wieczorem sklepu nie otwierała. Oprócz pieniędzy i złotej biżuterii zabójca wyniósł pół kilograma kiełbasy i dwa kilogramy mąki. Nie schwytano go.

„Gazeta Pabjanicka” apelowała do mieszkańców: „Niezależnie od tego, jaki będzie dalszy wynik śledztwa, obowiązkiem każdego człowieka jest podawanie do wiadomości poufnej policji wszelkich danych dotyczących tego strasznego morderstwa, bowiem taka zbrodnia nie powinna ujść bezkarnie”.

 

Pabianiczanin pod gilotyną

„Żyd z Pabjanic na szafocie. Zabójca żony pod nożem gilotyny” – z pierwszej strony krzyczał łódzki dziennik „Echo”. Artykuł ze stycznia 1935 roku był sygnowany jako korespondencja własna z Paryża. Opisano w nim zbrodnię, jakiej dopuścił się emigrant z Pabianic, obywatel polski – Idel Schwiderski. „Echo” donosiło, że „Schwiderski, narodowości żydowskiej, zawarł przed kilku laty ślub przed rabinem w Metzu z Fajgą Dyzenchantz. Schwiderski był z zawodu piekarzem, jego żona zaś po pewnym czasie zaczęła uprawiać handel… swojem ciałem”.

Mąż wiedział o tym, a nawet namawiał Fajgę, by zatrudniła się w domu publicznym. Jednak pewnego dnia – jak opisuje „Echo” -  „nagle w małżonku obudziło sie drzemiące gdzieś na dnie jego ciemnej duszy uczucie zazdrości. Pod wpływem tego uczucia Schwiderski zastrzelił swą żonę i zranił jednego ze swych współwyznawców, który chciał go rozbroić”.

Zamożnego piekarza Schwiderskiego broniło aż czterech adwokatów, w tym słynny paryski mecenas Moro-Giafferi. Ten ostatni wygłosił błyskotliwą mowę obrończą, ale na niewiele się to zdało. Po długich dyskusjach ława przysięgłych francuskiego sądu skazała Schwiderskiego na ścięcie głowy gilotyną.

 

Znachor z dwiema książkami

Tłumy pabianiczan chciały wejść na sądowy proces znachora Edwarda Waltera, który – jak pisała „Gazeta Pabjanicka” – „robił konkurencje dyplomowany lekarzom, roztaczając opiekę lekarską nad ciemnym ludem”. Tenże Walter przyjmował chorych w swym mieszkaniu. Tam badał ich i ordynował lekarstwa własnej roboty, aż jedna „pacjentka” zmarła.

 Ostatnią „pacjentką” Waltera była Józefa Adamczykowa, która przyszła do niego z mężem. Od dłuższego czasu dolegały jej bóle głowy. Leczyła się u niemal wszystkich lekarzy w Pabianicach. Daremnie. Jeden lekarz orzekł, że Adamczykowa „ma raka w głowie”, inni – że powodem bólu są ataki serca.

Znachor dał kobiecie miksturę. Po zażyciu jej Adamczykowa dostała ataku, przez trzy godziny konała w domu znachora, wreszcie zmarła.

Wieczorem znachor kazał mężowi zmarłej zanieść ciało do ich domu.

Wdowiec zrobił to, ale poskarżył się policji. Znachora aresztowano.

W śledztwie wyszło na jaw, że Walter jest byłym ekspedientem zwolnionym z roboty w firmie Krusche-Ender. Wykształcenia nie miał. Całą swą „medyczną” wiedzę czerpał z dwóch książek, napisanych po niemiecku.

 

Przeczytaj inne artykuły tego autora:

100 tysięcy dolarów czeka na pabianiczanina

Czy Mikołaj Kopernik pochodził spod Pabianic?

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone