Wzruszeniom, okrzykom radości i uściskom nie było końca. Większość osób świetnie radziła sobie z rozpoznawaniem kolegów i koleżanek z klasy.
Część oficjalna imprezy odbyła się w piątek w hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Szkolną atmosferę wszyscy poczuli jednak po uroczystości. Przejechali wówczas do szkoły, klasami zebrali się w pracowniach, rozległ się dzwonek.
Wspomnień było mnóstwo.
– Byliśmy pierwszym rocznikiem, który rozpoczął naukę w nowym budynku szkoły. Stary był przy ulicy Partyzanckiej. To były wspaniałe czasy – mówi pan Adam, który maturę zdawał w 1968 roku. – Wielu moich kolegów rozjechało się po całym świecie.
– Pamiętam, jak przenosiliśmy się do nowego budynku – wspomina Elżbieta Organista. – Rozpaliliśmy wtedy ognisko, nosiliśmy gruz. Sprawiało nam to ogromną frajdę.
– Wszystko sami wysprzątaliśmy – dodaje Danuta Bigoszewska.
Absolwenci równie chętnie wspominali zabawne sytuacje sprzed lat.
– Nie byliśmy aniołkami i robiliśmy naszym profesorom wiele kawałów – śmieje się Zdzisław Adamek, wychowanek klasy „A”. – Kiedyś panu Horodziejowiczowi, nauczycielowi historii starożytnej, logiki i łaciny, nalaliśmy wody w zagłębienie na siedzeniu krzesła. Biedak wstydził się później wstać i z klasy wychodził tyłem.
Profesor ten miał zwyczaj opierać się dłońmi o kanty ostatnich ławek. Rozbrykani uczniowie klasy „A” wysmarowali mu pewnego dnia te części ławek atramentem.
Pana od astronomii, profesora Leszczyńskiego, nazywali Hefajstosem, bo kulał na jedną nogę.
– Hefajstos wchodził do klasy, pytał, co widzimy za oknem i kazał nam liczyć pączki na drzewach – wspominają byli uczniowie.
Matematyka Piotrowskiego nazywali Kaktusem, bo na łysej głowie sterczało mu kilka siwych włosów.
– Pseudonim ten aż tak przyległ do profesora, że pewnego dnia jeden z rodziców wszedł do pokoju nauczycielskiego i poprosił o rozmowę z panem Kaktusem – opowiada Jadwiga Boniecka.
Inna zabawna historia związana jest z nauczycielką języka angielskiego o nazwisku Kluska.
– Tym razem niedoinformowany rodzic sądził, że jest to przezwisko i wchodząc do klasy zapytał, czy jest tu jakaś kluska – wspomina Bożena Kuligowska.
Ich żarty były jednak niewinne.
– Nikogo nie krzywdziły – tłumaczą.
Wielu z absolwentów dziś jest nauczycielami, uczą w pabianickich szkołach matematyki, chemii, geografii, historii. Piastują wysokie stanowiska w naszych urzędach, są lekarzami.
– Taki jubileusz to fantastyczna okazja do spotkania po latach – mówi Joanna Lacewicz–Bartoszewska, profesor PŁ i łódzkiej ASP. – Po liceum poszłam na politechnikę. Mam ścisły umysł, skończyłam elektrotechnikę.
W szkolnych ławach rodziły się nie tylko przyjaźnie na lata. Jest wiele małżeństw.
– Z mężem chodziliśmy do jednej klasy – wspomina z uśmiechem Jadwiga Świgulska, która maturę zdawała w 1957 roku.
Później przez lata uczyła w liceum języka polskiego, była również dyrektorką.