Dzień dobry, panie Michale!

Dzień dobry. Jeśli mogę prosić, to zapomnijmy o „pani” i „panu”, dużo swobodniej się czuję, gdy nie ma formalności.

Ok, Michale, działasz w naszym mieście już jakiś czas i wiele osób cię rozpoznaje, choćby ze Strajków Kobiet, jednak gdybyś miał się przedstawić, to od czego byś zaczął?

Od Chechła! Jestem z Chechła Pierwszego i to tam zaczyna się historia moja i mojej działalności. Myślę, że dawna rejonizacja, granica województw wzdłuż ulicy Podmiejskiej, utrudnienia w dostępie do szkoły muzycznej czy biblioteki spowodowały, że gdy dorosłem, zacząłem zwracać uwagę na problemy osób, które mają trudniej. 

Trudniej? Miałeś trudniej? 

Nie odczuwałem tego, bo rodzice dwoili się i troili, żebyśmy mieli taki sam start jak rówieśnicy z miasta, jednak gdy teraz myślę sobie, że nie mogłem zapisać się do miejskiej biblioteki, bo moja była w Łasku, i książki wypożyczała mi ciocia, że jako przedszkolaka mama woziła mnie i rodzeństwo „okazją” do lekarza do Dobronia, bo nie było autobusu, że nie dzwoniłem do kolegów przez telefon, bo to była międzymiastowa — bardzo droga międzymiastowa! — to tak, ja i moje rodzeństwo mieliśmy trudniej.

I dlatego jesteś w polityce?

Oczywiście, że nie! Jednak to dało mi pewien obraz. Obraz, którego wiele osób zdaje się nie widzieć — to, że mam dwie ręce i nogi, nie oznacza, że mam taki sam start w życiu i takie same karty na stole. Wiele zależy od miejsca urodzenia, zamożności krewnych czy, prozaicznie, od liczby autobusów w rozkładzie. Po jakimś czasie zrozumiałem, że pracowitość i kreatywność nie wystarczą, to rolą państwa jest wyrównać wszystkim dostęp do swoistego pakietu startowego. W skład tego pakietu wchodzi przede wszystkim dostęp do edukacji, komunikacji, opieki zdrowotnej i mieszkania. Nigdy już nie uwierzę, że to, co dzieje się teraz, nazwać można powszechnym dostępem do edukacji czy lekarza. Jeśli tak, to czemu jedni mają do szkoły 10 minut, a inni muszą wstać o 5, żeby w szkole być na 8? Tak samo z lekarzem. Myślę, że tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. Wszyscy rozumiemy, że w naszym kraju mamy w tej dziedzinie ogromny problem. Chciałbym to zmienić, jako pedagog, ale też jako chłopak z niewielkiej miejscowości. I nawet już zacząłem to zmieniać — od lat zajmuję się z przyjaciółmi organizacją wydarzeń kulturalnych i edukacyjnych w naszym niewielkim mieście. I nawet tak nazwaliśmy nasze stowarzyszenie — „W niewielkim mieście”. Mam na koncie już pewnie około 100 zorganizowanych małych i dużych wydarzeń. Oczywiście nie sam, bo samemu bym nie dał rady! Nikt by nie dał.

Michał Pietrzak: Pabianice zasługują na to, by stać się ważnym punktem na mapie Polski

Czy w tę setkę Strajki Kobiet się wliczają?

(śmiech) Nie, Strajki Kobiet to nie były zwykłe eventy jak koncerty czy konferencje. Strajki  wymykały się poza wszelkie ramy, bo przecież były to manifestacje, a jednak też na swój sposób unikatowe wydarzenia kulturalne! Miały walory edukacyjne, pobudzały do dyskusji wokół trudnego tematu, przekazywały wielką dawkę informacji i emocji. Wyzwalały też olbrzymie pokłady kreatywności, budowały poczucie wspólnoty, dawały poczucie bezpieczeństwa wielu osobom. Jestem bardzo dumny, że mogłem dołożyć swoją cegiełkę i organizować z Wiktorem Idzikowskim, siostrą Asią i przyjaciółmi Strajki w naszym mieście. Mam poczucie, że był to przełomowy moment w polskiej walce o prawa kobiet. Warto było za to stanąć nawet przed sądem.

No właśnie, stałeś przed sądem. Jak to się skończyło?

Niewinny — inaczej być nie mogło! Te sprawy sądowe, ciąganie aktywistów po komisariatach, zeznania, radiowozy pod domami, to były tylko próby zastraszenia. Zarzucano mi zorganizowanie zgromadzenia w czasie zakazanym. Była wtedy pandemia i rozporządzenie, będące nieudolną próbą zatrzymania nas w domach. Jednak nawet policjanci zeznali, że nikt nie naruszał zasad covidowych, że wszystko odbywało się w spokoju, bez naruszeń. Sąd przyznał mi i setkom aktywistom w kraju rację — rozporządzenie nawet najbardziej zatwardziałego ministra nigdy nie będzie stało nad Konstytucją, a ta daje nam prawo do protestowania, gdy łamane są nasze prawa — prawa człowieka!

Widać w Tobie emocje, gdy o tym mówisz…

Tak, bo prawa człowieka to coś, co powinno być częścią tego startowego pakietu, o którym wspomniałem, a w Polsce już niejednokrotnie w ciągu ostatnich lat te prawa były łamane.

Masz na myśli strajki?

Nie tylko! Prawem człowieka jest móc kochać, kogo się chce, a osoby LGBT nazywane są ideologią… i to przez prezydenta tego kraju! Prawem kobiety nie jest umieranie w szpitalu, bo lekarze boją się podjąć działania! Prawem człowieka nie jest umieranie z głodu, zimna i wycieńczenia w środku Europy, w XXI wieku… a w naszym kraju uciekający przed wojną umierali i umierają nadal w pobliżu granicy z Białorusią. Byłem tam, widziałem. Stąd emocje.

No tak, owiana tajemnicą zielona granica… Widziałeś film Agnieszki Holland?

Oczywiście! Poszedłem z przyjaciółmi dzień po premierze. Długo czekałem na ten film.

Dlaczego?

Bo chciałem się przekonać, czy to, co nosiłem w głowie, to prawda czy tylko podszyte silnymi emocjami własne projekcje. Pamiętam dzień powrotu z Puszczy Białowieskiej, z okolic Hajnówki, w której z Anitą, Ewą i Elą spędziliśmy kilka dni, nosząc umierającym ludziom jedzenie i koce do lasu… Wracaliśmy prawie w milczeniu, mało rozmawialiśmy. Zastanawiałem się, czy to, co widziałem, i emocje z tym związane, to wynik przemęczenia, swoistego szoku czy braku możliwości odniesienia do jakichkolwiek życiowych doświadczeń. Bo przecież widzisz leżącą w bagnie kobietę w ciąży, ze złamaną nogą, wokół chodzą jej dzieci w przemoczonych ciuchach, a ona nie chce wyjść z lasu i nie chce pozwolić wezwać pomocy. A na drugi dzień już jej nie ma. To się nie kleiło wtedy w logiczną całość. 

Czemu nie chciała wezwać pomocy?

Bo wiedziała, czym się kończy wizyta Straży Granicznej — wywózką na granicę i przerzuceniem przez druty. Potem dowiadywałem się, że gdy ci ludzie naiwnie prosili o pomoc, to zabierano im dokumenty i wywożono na pastwę Białorusinów i ich psów. To nazywano „push backiem”. Niektóre z tych rodzin wywożono po kilkanaście razy! Właśnie dlatego ona nie chciała zafundować tego sobie i dzieciom, zwłaszcza że była w ciąży…

Wiesz, co się z nią stało? 

Jak to co? Trudno się nie domyśleć. W nocy temperatura spadała poniżej zera, a ona nie mogła iść… 

Czy nawet w takiej sytuacji, wbrew jej woli, nie trzeba było wzywać pomocy?

Jak? W tak zwanej „strefie”? Pamiętasz, czym była strefa? To był obszar strzeżony przez wojsko, bez dostępu dla organizacji pozarządowych, aktywistów, karetek czy mediów. Rząd wygrodził „strefę”, żeby Polki i Polacy nie dowiadywali się o tej tragedii. Jak tam wezwać pomoc? Była wspaniała grupa „Medycy na granicy”, ale byli śledzeni przez Straż Graniczną, spuszczano im nawet powietrze z opon, a telefon alarmowy 112 był nierzadko po prostu wydaniem pozycji całej grupy. Z karetką przyjeżdżała Straż Graniczna i znów push back.
Bywały przypadki, że zabierano uchodźców ze szpitala i od razu wywożono za druty.
Wezwanie pomocy dla tej kobiety było równoznaczne z kolejnym cierpieniem i katowaniem.
Wolała śmierć. I najtrudniejsze było tę decyzję zaakceptować. Nie da się tego zapomnieć.

A to przecież tylko jedna osoba… W tamtym czasie w puszczy było ich tysiące.

Ale wracając do filmu…„Zielona Granica” w moim odczuciu jest filmem o uderzającej zbieżności z tym, co widziałem w lesie. Nie wiem, jak Agnieszka Holland tego dokonała, ale pokazała atmosferę, zaangażowanie aktywistów, okrucieństwo autorów rozkazów, różne postawy i wątpliwości wśród żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej. Jednak przede wszystkim pokazała ogrom tragedii, jaką Polska zafundowała szukającym schronienia… Powinniśmy zrobić wszystko, aby już nigdy nie dać władzy osobom zdolnym do takich decyzji. 

(chwila ciszy)

Powiem ci coś, co jakoś nigdy mocno nie wybrzmiało — większość z pomagających osób to były kobiety. Niech ten stereotyp też w końcu legnie! Widziałem tam facetów, jasne, jednak kobiety brały na plecy tak samo ciężkie plecaki, szły w tę samą ciemną puszczę, w to samo bagno i było ich więcej! 

Wiesz, gdzie było więcej facetów? W Internecie! Facetów piszących, że wspieram Łukaszenkę, że ratuję terrorystów, grożących mi i obrażających moich bliskich — to byli głównie mężczyźni. Do dzisiaj nie wiem, co o tym myśleć. W sumie to chyba z tej wątpliwości powstał pomysł na mój spot wyborczy: „Wiesz, kim jest prawdziwy mężczyzna?”. Ja nie znam odpowiedzi, ale chcę wierzyć, że nie jestem jedyny. Że obraz faceta to nie tylko spluwa, skóra, fura i hajs.

To kim jest prawdziwy facet?

Feministą! Wrażliwym na drugiego człowieka i gotowym do poświęceń. To mój obraz, ale mogę się mylić, bo chyba nie jest to norma. 

(chwila ciszy) 

Chociaż Strajki Kobiet pobudziły mocno facetów do bycia wsparciem i powinniśmy dbać o to, żeby ten trend podtrzymać.

Temat filmu „Zielona granica” i sytuacji uchodźców w Polsce jest bardzo gorący, ale przecież za moment wybory. Ten temat chyba również mocno cię angażuje?

Tak, przecież taka jest idea tej rozmowy! (śmiech) 

Chciałbym przedstawić siebie jako kandydata do Sejmu RP, a wybory już za 5 dni!

Więc to jest ten moment, masz swoje 5 minut.

Myślę, że to, o czym rozmawialiśmy przed chwilą, mocno definiuje mnie jako kandydata.

Chcę oddać się walce o prawa człowieka, szczególnie mocno rezonuje we mnie pragnienie równości bez względu na płeć, wyznanie, pochodzenie czy orientację seksualną. Jako pedagog pracujący z młodzieżą niedostosowaną społecznie i uchodźcami marzę o tym, żeby szkodnik Czarnek zniknął z systemu edukacji, a szkoła stała się wolna od indoktrynacji.

Jestem osobą zaangażowaną w życie swojej małej ojczyzny — Pabianic — i tak już pozostanie. Bardzo zależy mi na tym, żeby mieszkanki i mieszkańcy niewielkich miast mieli dostęp do dobrej edukacji, pracy, tanich mieszkań na wynajem i do kultury. Uważam, że Pabianice zasługują na to, by stać się ważnym punktem na mapie Polski, ale o to zabiegam już od dawna. Jestem osobą, która nie boi się kontaktu z innymi kulturami. No i jestem feministą — zwykłym facetem wrażliwym na drugiego człowieka.

 

Materiał sfinansowany ze środków KW Nowa Lewica