- Wielu z nich przyjechało z innych okolicznych miasta, bo u nas są bezpłatne obiady – mówi Ireneusz Niedbała, zastępca komendanta Straży Miejskiej.

Stołują się w dawnym przedszkolu przy ul. Kościuszki. Tutaj ma siedzibę Wydział Architekta Miasta. Ale na parterze budynku Urzędu Miejskiego poprzedni prezydent Zbigniew Dychto urządził stołówkę dla stowarzyszenia Brat Albert.

- Najedzą się i idą na skwerek odpocząć. Nie zawsze są pijani. Ale nie zawsze ładnie pachną, stąd mamy tyle zgłoszeń i skarg od pabianiczan – dodaje Niedbała.

Mimo częstych kontroli, na skwerku przy Skłodowskiej i tak często przesiadują. Może też dlatego, że w pobliskich bramach roi się od melin i tak zwanych „met”. Tutaj litr wódki kosztuje 10 zł, ale sprzedawana jest na kieliszki. „Setkę” kupi się za złotówkę.

- Siedzą też przy „esdehu” na ławkach. Teraz w tym upale zapach jest straszny – mówi młoda kobieta. - Jak my chcemy zostać miastem europejskim, skoro nie radzimy sobie z bezdomnymi. Oni nas terroryzują.

Kolejny problem jest przy Kauflandzie. Klienci są zaczepiani przez podchmielonych panów, którzy domagają się koszyka z monetą.

- Tu jest skup butelek, dlatego tak wielu wstawionych i niedomytych panów tutaj koczuje – mówi pani Marta. - W bramach Narutowicza widuję koszmarne scenki. Nastoletnie pijane dziewczyny „zaprzyjaźnione” z zapitymi, starymi facetami. To jakiś koszmar.

Gdzie idą razem? Na „setkę” na „metę”.

- Straż Miejska ustaliła miejsca, gdzie są „mety”. Złożyliśmy doniesienie na policję – mówi prezydent Grzegorz Mackiewicz.

Urządzenie siedziby Brata Alberta w centrum miasta też nie było najszczęśliwsze.

- Pani wiceprezydent Jarmakowska pisze projekt. Chcemy zdobyć pieniądze na urządzenie im miejsca, w którym nie tylko będą mogli zjeść, ale też wykąpać się. A zimą zamieszkać – wyjaśnia Mackiewicz. - Ale to jeszcze potrwa. Znikną z centrum miasta.