Na te i inne pytania w rozmowie z „Życiem Pabianic” odpowiada trenerka Sylwia Wlaźlak.

Sezon 2020/21 Grot Lauer zakończył na ćwierćfinale zmagań o ekstraklasę. Ten wynik to sukces czy porażka?

- W porównaniu do ubiegłego sezonu zaszliśmy szczebelek wyżej. Może to nie jest wielki sukces, ale na pewno postęp. Mały krok do przodu, który cieszy.

Jaka w zespole była rola Eweliny Gali? Trudno w Pabianicach znaleźć drugą zawodniczkę z takim cv…

- Ewelina to była reprezentantka Polski i koszykarka zaprawiona w ekstraklasowych bojach. Należało się spodziewać, że wzmocni nas pod koszem i tak się stało. Jej wielkie doświadczenie nie zawsze owocowało zdobytymi punktami, ale Ewelina miała doskonałe statystyki zbiórek. Odciążyła też wysoką Magdalenę Grzelak. Gala to duży autorytet. Cieszę się, że nasza młodzież mogła ją podpatrywać.

Czy Gala spełniła pokładane nadzieje?

- Oczekiwania były bardzo duże. Ale życie pisze własne scenariusze i weryfikuje rzeczywistość. Lata eksploatacji w ekstraklasie i wiele mikrourazów, jakie Ewelina odniosła podczas kariery zawodniczej, zrobiły swoje. Uniemożliwiły jej pokazanie pełni możliwości. A te nie są małe.

Drużynę „ciągnął” tercet: Grzelak – Natalia Danych – Gala. Czasami dołączały do niego Aleksandra Dziwińska i Natalia Łopińska. Gdy rozmawialiśmy dwa lata temu, mówiła Pani, że brakowało punktów mniej wiodących zawodniczek. Czy w tym sezonie się to zmieniło?

- Zespół, który zaczynał rozgrywki i zespół, który je kończył – to ekipy o dwóch obliczach. Już na początku sezonu wypadła nam z drużyny kontuzjowana Kamila Cicha. Jednak mieliśmy „czarne konie” w osobach wychowanek: Patrycji Kirsz i Martyny Bonieckiej. Obie te koszykarki wcześniej nie były bardzo widoczne, a w tym sezonie pokazały, że mogą być pełnowartościowymi zmienniczkami. Jestem zadowolona z postawy całej drużyny, nie tylko liderek.

Jaki był najlepszy mecz Grota w minionym sezonie?

- Z pewnością zwycięstwo u nas nad silnym MUKS-em Poznań oraz starcie z AZS-em II Gorzów. Ten drugi mecz miał nietypowy przebieg – przegrywaliśmy już różnicą 18 punktów, by zwyciężyć dwunastoma. To wielka sztuka odwrócić losy pojedynku.

Który mecz najchętniej wyrzuciłaby Pani z pamięci?

- Miałam nadzieję, że więcej zdziałamy na parkiecie lidera ligi, Korony Kraków. Bardzo słabo zagraliśmy też w Kątach Wrocławskich. Nic tam nie szło tak, jak powinno.

Czego zabrakło drużynie, by skuteczniej powalczyć w play-off z Pruszkowem?

- Przed play-off analizowałam grę pruszkowianek. Byłam przekonana, że nawiążemy z nimi równorzędną walkę. Personalnie wyglądałyśmy bardzo dobrze. Nasze rywalki były niezwykle zdeterminowane, bardzo chciały grać w finale zmagań o ekstraklasę. Nam zabrakło centymetrów na pozycjach jeden, dwa i trzy. Przeciwniczkom ustępowaliśmy też fizycznie.

Jak się grało przy pustych trybunach?

- Fatalnie. Sporty halowe zasadzają się na tym, że przez tydzień ćwiczymy w pustej hali, po to, by w weekend z najlepszej strony pokazać się kibicom. Weekend to dla koszykarek święto. Puste trybuny bardzo nas ograniczały. Dziewczyny miały kłopoty z motywacją i koncentracją. Mecz ligowy wyglądał jak trening. Tylko przeciwnik po drugiej stronie boiska był inny niż na treningu.

W sezonie 2020/21 Sylwia Wlaźlak skorzystała z usług 14 zawodniczek. Grały:

Magdalena Grzelak (22 mecze/352 punkty), Natalia Danych (22/314), Ewelina Gala (20/293), Aleksandra Dziwińska (22/190), Natalia Łopińska (18/132), Aleksandra Lorenz (16/90), Patrycja Kirsz (19/52), Martyna Boniecka (16/45), Kamila Cicha (4/15), Kamila Nawrocka (6/9), Natalia Rosińska (3/8), Katarzyna Dżochowska (2/4), Pola Kaźmierczak (4/3), Klaudia Dudek (4/2).

Czy wobec braku kibiców można było mówić o atucie własnego parkietu?

- Pandemia i hale zamknięte dla kibiców wielu drużynom wytrąciły ten atut z rąk. Także nam. Dziewczyny musiały włożyć dużo wysiłku w mobilizację. Nieraz jest tak, że kibic krzyknie, huknie, tupnie, wyzwalając tym wolę walki w zespole. Teraz tego nie było. Paradoksalnie, grało nam się lepiej na wyjazdach, gdzie rywalki traciły atut własnej hali.

Dlaczego w trakcie rozgrywek pozyskaliśmy trzy koszykarki z Aleksandrowa? Było tak krucho z naszymi?

- Nawiązaliśmy współpracę z aleksandrowskim Basketem. Oni potrzebowali Natalię Rosińską, by wzmocniła ich zespół przed finałami mistrzostw Polski do lat 19. W zamian wypożyczyli nam dziewczyny, które nie mogły zagrać u nich, bo skończyły wiek juniorki. Kamila Nawrocka, Pola Kaźmierczak i Klaudia Dudek przyszły do Pabianic i bardzo nam pomogły.

Przed sezonem pozyskaliśmy Katarzynę Dżochowską i wspominaną Rosińską. Obie za wiele nie pograły. Dlaczego?

- W Rosińskiej pokładałam duże nadzieje. Podczas przygotowań Natalia nabawiła się paskudnego urazu: skręciła staw skokowy i naderwała więzadła. Zanim się wyleczyła i wróciła do treningu, już był listopad. Gdybym od razu wpuściła ją na ligowe parkiety, zrobiłabym jej jeszcze większą krzywdę. Trzeba było umiejętnie wprowadzać Natalię na boisko. A potem nie grała dla nas, bo wypożyczyliśmy ją do Aleksandrowa. Z kolei Kasia, przesympatyczna dziewczyna, miała zaległości motoryczne i pierwsza liga nieco ją przerosła.

W poprzednim sezonie, nieco z konieczności, częściej wpuszczała Pani na parkiet juniorki. W tym sezonie rzadziej. Jaki był powód?

- Wtedy juniorki kończyły sezon, gdy dopadła nas plaga kontuzji. A w tym roku dziewczyny weszły w wiek maturalny. Większość z nich chciała się dobrze przygotować do egzaminu dojrzałości, postawiły na naukę. Nawet nie zgłosiliśmy ekipy do ligi juniorek. Także przez pandemię, w której nie można było normalnie trenować.

Czy już wiadomo, które koszykarki zostaną w Pabianicach na przyszły sezon?

- Jeszcze nic nie wiadomo. Gdy zakończyłyśmy sezon, pozamykano hale, nie można nawet trenować. Wszystko zależy od sytuacji finansowej naszych sponsorów i klubu.

Co dalej z Kamilą Cichą i Katarzyną Szymańską?

 - Obie są po ciężkich kontuzjach. Same zdecydują, czy są w stanie wrócić na parkiet.

Jakie zawodniczki chętnie widziałaby Pani w naszej drużynie?

- Chodzi mi po głowie kilka nazwisk, ale nie wiadomo, czy warunki, jakie jesteśmy w stanie zaproponować tym koszykarkom, będą je satysfakcjonowały. Zobaczymy, na co będzie nas stać.

Czy Pani koszykarki dostały wskazówki co mają robić w czasie wolnym od rozgrywek i przygotowań?

- Kiedy się rozstawałyśmy po rozgrywkach, poprosiłam dziewczyny, by dbały o siebie. One wiedzą, co powinny robić, by być w dobrej kondycji. Mogą pobiegać w terenie i trochę poćwiczyć w domu. Są świadome, że kiepska forma może sprzyjać „złapaniu” poważnych urazów. O dobrą dyspozycję dbają dla siebie, nie dla mnie. Na pewno nie śledzę ich i nie sprawdzam (śmiech). To kwestia zaufania.

Czy poprowadzi nas Pani w przyszłym sezonie?

- Wciąż nic nie jest pewne. Na razie na to pytanie nie udzielę konkretnej odpowiedzi.