15 listopada 1902 roku na nowiutką stację kolejową w Pabianicach wjechał od strony Łasku pierwszy w dziejach miasta pociąg osobowy. Stało się to o godzinie 11:54. Z wagonów wysiadło dwoje podróżnych. Pociąg stał na peronie 5 minut, po czym odjechał do Łodzi. Przyglądało się temu zaledwie 15 gapiów. Kilka dni później gazeta „Tydzień” pisała: „Stacja tutejsza jest oddalona od centrum miasta o dwie i ćwierć wiorsty (około 2.400 metrów), co czyni ją wielce niedogodną. Przybycie pociągu nie wywołało żadnego wrażenia w publice, może z tej przyczyny, iż sparzono się już na tramwaju, który, jakkolwiek stanowi bardzo dobrą komunikację, to przyprawił o bankructwo wielu tutejszych drobnych kupców, ułatwiając nabywanie towarów w Łodzi. Zbił też doroż­karstwo, przez co ponieśli dużą stratę kowale, stelmachowie i składnicy owsa”.

Gazeta narzekała, że rozkład jazdy pociągów jest źle ułożony, bo chcąc jechać w interesach do powiatowego Łasku, „trzeba w obie strony do stacji obydwóch jechać 8 wiorst dorożką i w dodatku nocować w Łasku, bo raz na dzień tylko pociąg odchodzi o 2:13 po południu i dopiero następnego dnia przychodzi do Pabianic o godzinie 11:53” – utyskiwała prasa.

„Poza tym” – wciąż sarkał „Tydzień” – „do Łodzi każdy woli jechać tramwajem, który przychodzi i odchodzi co pół godziny w dni powszednie i co kwadrans w dni niedzielne, kosztując znacznie taniej niż kolej. Węgiel wreszcie z Łodzi taniej wyniesie sprowadzać furmanką niż koleją, z uwagi na opłatę 3 rubli od wagonu na korzyść miasta Łodzi. Niektórzy nawet, chcąc unikną tej opłaty, sprowadzają węgiel z Rokicin, odległych od Pabianic o 4 mile. Tak więc na razie kolej dla tutejszego miasta mało ma znaczenia, chyba że rozkład jazdy pociągów ulegnie zmianie i taryfa za przewóz towarów zostanie zmieniona”.

Jedenaście lat później na stacji w Pabianicach zatrzymywało się już 18 pociągów. Przybywało podróżnych.

Mimo to nic nie było w stanie zagonić do roboty leniwych dorożkarzy. Ci woleli siedzieć w knajpach, kurząc fajki i opowiadając ploty z całego miasta. Doskonale wiedziała o tym „Gazeta Pabjanicka”, pisząc w lipcu 1913 r.: „Dorożkarzom naszym widocznie za dobrze się dzieje. Niedawno administracja musiała wyznaczyć przymusowe nocne dyżury na mieście, gdyż w razie nagiej potrzeby nie można było znaleźć dorożki. To samo teraz dzieje się na dworcu kolejowym w nocy. Mamy obecnie pociągi nocne, ale cóż, kiedy korzyść z nich zmniejsza stały brak dorożek podczas przychodzenia pociągów. Stacja jest tak oddalona od miasta, że piesza podróż w nocy po ciemku i w błocie z dworca jest ryzykowna, a cóż mają zrobić ci, którzy mieli nieostrożność przyjechać z pakunkami?

Widok taki mieliśmy sposobność obserwować 9 lipca podczas przyjścia nocnego pociągu z Warszawy. Kilku pasażerów z mocno zdziwionymi minami, obładowani paczkami, bezradnie stało przed stacją, nie wiedząc, co ze sobą począć. Sądzimy, że władze miejskie zechcą jakieś dyżury wyznaczyć dla rozwielmożnionych panów dorożkarzy, których pełno zawsze w szynkach, a brak na stanowiskach. Obyśmy jak najprędzej doczekali się linii tramwajowej sprzed dworca!”. W Pabianicach było wtedy zarejestrowanych 40 dorożek.

Skandaliczne zachowanie jednego z dorożkarzy opisała prasa: „Dorożka wioząca pasażerów ugrzęzła w błocie na ulicy Targowej. Dorożkarz zupełnie się tym nie przejął. Pasażerom kazał wysiąść, zapłacić za kurs i przez głębokie błoto brnąć do chodnika. Dorożkę wyciągnęła z topieli para koni sprowadzona od furmana Wojtasa. Trudny to do uwierzenia fakt w 50-tysięcznym mieście”.

rozkład jazdy z 1913 roku:

Tragarzy nie ma, konduktorzy pyskują

Pasażerowie pociągów skarżyli się także na brak dworcowych tragarzy, chętnych do dźwigania podróżnych kuferków i waliz (za 2 kopiejki od sztuki bagażu). W dzień na dworcu „urzędował” zwykle tylko jeden tragarz, a w nocy – nikt. Od czasu do czasu bagaże podróżnych nosili nastoletni chłopcy, zarabiający w ten sposób na jedzenie i odzież.

Obrywało się też konduktorom. Zwłaszcza za to, że nie informowali pasażerów, do jakiej stacji zbliża się pociąg. Skutek? Podróżni wysiadali nie tam, gdzie zamierzali.

Dwa takie przypadki opisała „Gazeta Pabjanicka” z 1913 roku: „W jednym wypadku konduktor prawie w impertynencki sposób odpowiedział pasażerowi drugiej klasy, gdy ten go prosił o obudzenie przed Łodzią: <<Niech pan sam sobie uważa>>. W drugim zaś wypadku, jaki miał miejsce parę dni temu, pasażer, Rosjanin, jadący aż znad Amuru drugą klasą 20 dni i nocy, prosił oberkonduktora o obudzenie go przed Łodzią. Otrzymał zapewnienie co do tego, lecz pomimo to obudził się sam i to dopiero w Pabianicach, gdzie zmuszono go do zapłacenia kary.

Ponieważ owemu Rosjaninowi bardzo zależało na czasie i chciał jak najwcześniej dostać się do Łodzi, zamierzał pojechać tam tramwajem, nie przypuszczając, iż okaże się to niemożliwe, bo na stacji w Pabianicach w nocy nie ma wcale dorożek, a trudno z walizką dobre 2 wiorsty wędrować. Nic wiemy czy konduktor obowiązany jest budzić pasażerów, ale nie ulega wątpliwości, że skoro podjął się tego, to dopełnić był powinien. W każdym zaś razie sądzimy, że powinien przed każdą stacją, a przynajmniej w nocy, przejść przez wazon i wywołać tę stację.

Drugiego pasażera jadącego do Pabianic tenże konduktor nie zapomniał obudzić, z góry otrzymawszy za to 20 kopiejek”.

Co z drogą do dworca?

Im więcej pasażerów korzystało ze stacji kolejowej, tym częściej rozlegały się narzekania na drogę. W kwietniu 1913 r. „Gazeta Pabjanicka” pisała: „Jedną z większych bolączek naszego miasta jest brak możliwego dojściu do dworca kolei kaliskiej. W dzień jasny i pogodny jakoś jeszcze bokami szosy dojść można, gorzej w dzień słotny. A już wieczorem, gdy ciemno, to brnij po kolana środkiem szosy pełnej dziur i wybojów. Jak po takiej przeprawie wygląda ubranie, lepiej nie mówić, bo zresztą nie o ubranie tu chodzi, a wprost o całość nóg i bezpieczeństwo życia.

Nie wszystkich stać na dorożkę albo choćby na taksówkę po 10 kopiejek od osoby, natomiast powinno stać na uporządkowanie tej ważnej arterii komunikacyjnej. Uporządkowanie chodnika nie będzie kosztowne, gdyż lewa strona szosy jest już prawie na całej przestrzeni do dworca zabudowana. Trzeba więc tylko, aby przedstawiciele naszego miasta chcieli zadać sobie odrobinę trudu porozumienia się z władzami powiatowymi i wyznaczyli z funduszów miejskich zapomogę dla Towarzystwa Ogrodniczego, które poprowadziłoby aleje do miasta”.

Tramwaj pokona wertepy

Nadzieją pasażerów pociągów było przedłużenie linii tramwajowej do stacji przy ulicy Łaskiej. W 1926 r. tramwaj z Łodzi dojeżdżał tylko do Zamku nad Dobrzynką. Tutaj szyny się kończyły. Po zawarciu umowy między dyrekcją tramwajów a Magistratem Pabianic linię tramwajową przedłużono do stacji kolejowej. Mimo to pabianiczanie wciąż psioczyli: „Niedogodnością jest to, że tramwaj kursuje dość rzadko, bo co 20 minut” – pisała prasa. „Rocznie tramwaje przewożą przez miasto (nie licząc odcinka Skręt-Łódź) 250 tysięcy pasażerów, czyli przeciętnie na miesiąc wypada 20 tysięcy pasażerów”.

Już dwa lata później na linii Pabianice-Łódź miesięcznie sprzedawano 60 tysięcy biletów tramwajowych.

„Pabianiczanie podróżują coraz częściej” – informowała „Gazeta Pabjanicka” z sierpnia 1928 r. „Świadczy o tym także ilość biletów sprzedanych na dworcu kolei warszawsko-kaliskiej. W maju sprzedano 6.464, w czerwcu – 7.276, lipcu – 8.439, sierpniu – 9.988. Z powyższego widać, że ruch osobowy na kolejach potęguje się z miesiąca na miesiąc, świadcząc jednocześnie o potęgowaniu się życia gospodarczego kraju.

 

czytajcie także:

https://www.zyciepabianic.pl/informacje/historia/swawolny-zyzio-z-pabianic-zygmunt-bartkiewicz.html