Zanim podziurawione kulami zwłoki zabrano do kostnicy, przodownik policji przesłuchał zabójcę. Był nim 25-letni mieszkaniec pobliskiego domu przy ulicy Kilińskiego 43, Władysław Lesień. „Zabiłem, bo musiałem. Gdybym tego nie zrobił, oni jak nic zabiliby mnie” – tłumaczył aresztowany. Odebrano mu ciepły jeszcze pistolet i sześć sztuk amunicji. Dwa magazynki kul Lesień zdążył wystrzelić. Na ścianach kamienicy widniało kilka świeżych dziur po pociskach.

Aresztowany Władysław Lesień był grabarzem. Robotę na pabianickim cmentarzu dostał niedawno. Płacili mu marnie, jak większość tutejszych grabarzy dorabiał wiec handlowaniem kwiatami przy cmentarnej bramie. Kwiaty brał od znajomych, którzy uprawiali przydomowe ogródki.

Przy tej samej bramie cmentarza od lat handlowali kwiatami grabarze Józef Kantor z Jutrzkowic i Józef Klimek z ul. Kilińskiego 75.

Pojawienie się konkurenta do kasy rozzłościło ich. Tym bardziej, że Władek Lesień sprzedawał kwiaty znacznie taniej niż oni. Klimek i Kantor namawiali Lesienia, by trzymał się wyższych cen, jakie razem uzgodnią. Ale konkurent był głuchy na argumenty i straszliwie uparty.

Klimek i Kantor postanowi pozbyć się go. Kilka dni później zaczaili się w zaroślach i próbowali pobić Lesienia, gdy wieczorem wracał do domu. Nie dali rady. Władek był silniejszy i zwinniejszy od napastników. No i gwizdnął na brata, Adama, który natychmiast przybiegł z odsieczą. Rozwścieczeni grabarze Klimek i Kantor głośno obiecali Władkowi, że go ukatrupią.

 

Pułapka w knajpie

Aby pozbyć się rywala spod cmentarnej bramy, wykombinowali też fortel. Wiedząc, że Lesień lubi wypić, niespodziewanie zaprosili go do knajpy – pod pretekstem zawarcia ugody. Lesień przystał na to. Spotkali się w spelunie przy ul. Kilińskiego, gdzie wieczorami biesiadowali najtęźsi pijacy w Pabianicach. Klimek i Kantor ochoczo stawiali wódkę, a Lesień nie odmawiał. Gdy był już mocno pijany, grabarze podsunęli mu jakiś papier i kazali podpisać. Był to weksel na 100 zł. Aby go spłacić, Lesień musiałby oddać grabarzom paromiesięczne dochody z handlowania kwiatami.

Dalsze wydarzenia opisał „Głos Poranny” z czerwca 1931 r.: „W stanie całkowitego zamroczenia alkoholem Lesień nie zdawał sobie sprawy z tego co czyni i weksel podpisał. Po wytrzeźwieniu, gdy przypomniał sobie podpisanie weksla, zawiadomił o tym komisariat policji. Niezależnie jednak od tego postanowił dokonać zemsty na własną rękę”.

Władek pobiegł do swej komórki. Zza cegieł wydobył owinięty szmatami, dobrze naoliwiony rewolwer browning z trzema magazynkami. Tak uzbrojony wyruszył w miasto, szukać Klimka z Kantorem. Znalazł ich bez problemu – w knajpie.

„Na widok rewolweru w rę­kach zdenerwowanego Lesienia obaj rzucili się do ucieczki i ukryli w bramie domu pod numerem 54 przy ulicy Kilińskiego, którą zaryglowali” – relacjonował „Głos Poranny”. „Jednak Lesień wyłamał bramę ławką uliczną i wtargnął do wnętrza. Posypał się grad kul. Huk wystrzałów słyszano aż w centrum miasta”.

 

Egzekucja na strychu

Postrzelonym grabarzom udało się dostać na strych, gdzie próbowali się zabarykadować. Lesień wyłamał drzwi. Z zimną krwią wyrecytował im prosto w twarz, dlaczego muszą zginąć. Chwilę później dosłownie rozstrzelał Klimka i Kantora.

Zaalarmowana policja szybko obezwładniła Lesienia i w silnej eskorcie odstawiła do aresztu śledczego w Łodzi. Wkrótce okazało się, że podczas strzelaniny dwie kule przeszyły serce 25-letniego grabarza Józefa Klimka, a jedna kula utkwiła w płucach. Klimek nie żył.

Józef Kantor miał na ciele cztery rany postrzałowe. Zawieziono go do szpitala, gdzie po miesiącu doszedł do siebie. Przypadkowo ranna (w skroń) została też Łaja Najman z domu pod numerem 54, która w czasie strzelaniny wychyliła się zza drzwi parterowego mieszkania. Lekarz opatrzył ją na miejscu.

„Przed domem, gdzie została popełniona zbrodnia jeszcze gromadzą się tłumy ciekawych, komentujące z ożywieniem krwawe wydarzenia. Ludzie domagają się śmierci dla zabójcy” – pisała „Ilustrowana Republika”. „Zwłoki Klimka zabezpieczono na miejscu dla władz sądowo-lekarskich”.

W listopadzie 1931 r. Władysław Lesień stanął przed Sądem Okręgowym. Oskarżony przyznał się do zabójstwa Józefa Klimka i usiłowania zabójstwa Józefa Kantora. Twierdził, że był stale przez nich prześladowany, że wielokrotnie grozili mu śmiercią. „Po broń sięgnąłem w obronie własnego życia” - zeznał.

Obrońca Lesienia - adwokat Rymmlerowa, przekonywała sąd, iż jej klient działał w obronie koniecznej. Wniosła o uniewinnienie oskarżonego. Sąd przesłuchał kilkunastu świadków, głównie pozostałych pabianickich grabarzy i sąsiadów Lesienia, ale ich zeznania były sprzeczne.

Wyrok był bardzo łagodny. Władysław Lesień został skazany na dwa lata wię­zienia. Prokurator i obrona wnieśli apelacje.