„Bestia w ludzkiej skórze” – tymi słowy oprawcę Krystyny M. nazwał ówczesny komendant pabianickiej policji, Ryszard Maciejak. Zbrodnia, która wstrząsnęła miastem, mocno poruszyła też najbardziej zahartowanymi policjantami.

Mieszkanie nr 8 w kamienicy przy ul. Zamkowej 20 było meliną. Dla spragnionych wódki, wina i łatwych panienek dzień i noc drzwi stały tu otworem. Gospodyni mieszkania - Janina Ś., dbała, by jej gościom niczego nie brakowało. Mąż dawno ją opuścił, a czwórką dzieci musiało się zająć państwo, bo matka o nich zapominała. Spośród rodziny Janina S. spotykała się jedynie ze szwagierką. Szwagierka Krystyna M. (43 lata) mieszkała z przyjacielem na Dąbrowie. Oboje często bywali na libacjach przy Zamkowej, w mieszkaniu bratowej.

W piątek 13 marca 1992 roku przyjechali do Pabianic. W mieszkaniu bratowej Krystyna M. zamierzała świętować imieniny. Na stół wjechały butelki, przybiegli goście. Zabawa była huczna. Przeciągnęła się do sobotniego wieczoru. Około godziny 22.00 sąsiedzi słyszeli ostatnie krzyki, a potem nastała cisza. W niedzielę rano pod „ósmym” znaleziono zwłoki solenizantki.

- Nigdy nie miałem do czynienia z takim okrucieństwem - kilka dni później powiedział nam komisarz Ryszard Maciejak, który miał za sobą 11 lat pracy w wydziale kryminalnym łódzkiej policji.

Krystyna M. była straszliwie okaleczona. Miała rozprute nożem krocze i podbrzusze. Morderca odciął jej sutki. Z rozkrojonego ciała wyrwał kawałek żołądka i jelit.

Mieszkanie i okolice kamienicy policja dokładnie przeszukała. Fragmentów ciała denatki nigdy nie odnalazła.

Oprawca zostawił w mieszkaniu jedynie odcięte sutki Krystyny. Starannie ułożył je na paczce papierosów obok łóżka, na którym leżała zamordowana.

Sekcja zwłok wykazała, że kobieta została uduszona. Już nie żyła, gdy zbrodniarz pastwił się nad jej ciałem.

Dwaj mężczyźni, których zatrzymano na miejscu zbrodni, byli pijani do nieprzytomności. Z wydarzeń sobotniej nocy niczego nie pamiętali. Wkrótce wykluczono ich z kręgu podejrzanych.

Pabianiccy policjanci rozesłali po kraju opis zbrodni przy Zamkowej.

Najbardziej doświadczonych prokuratorów ze wszystkich województw pytali o podobne morderstwa na ich terenie. Dostali kilka odpowiedzi. Pierwsza napłynęła z Krakowa, gdzie zwyrodnialec pastwił się nad ciałem ofiary. Wyrwane wnętrzności rozwiesił na gałęziach drzew.

Druga odpowiedź nadeszła z Wrocławia, gdzie 40-letni mężczyzna wykopał z grobu świeżo pochowane ciało kobiety, by obedrzeć je ze skóry. Ale były to fałszywe tropy.

Biegli psychiatrzy orzekli, że morderca z Zamkowej nienawidzi kobiet. Jedynie pastwiąc się nad kobietą lub jej martwym ciałem, doznaje satysfakcji seksualnej. Przyjemność sprawia mu także przyglądanie się wnętrznościom ofiary. Dlatego z miejsca zbrodni zboczeniec zabiera fragmenty ciał.

Śledztwo trwało dwa lata. Zakończyło się niczym. Morderca Krystyny M. wciąż jest bezkarny.

Zostały złote pierścionki

Do dziś nie wiadomo, kto zamordował 55-letnią Zdzisławę R. z ulicy Wyszyńskiego. Zginęła od ciosów długim nożem.

– To było morderstwo na tle rabunkowym – powiedział nam ówczesny prokurator Sławomir Sobczak. - Kobieta uchodziła za zamożną.

Zdzisława R. prowadziła wypożyczalnię kaset wideo. Do pracy miała niedaleko – dosłownie kilka przecznic. Żyła samotnie. Syn założył rodzinę, mąż wyjechał „za chlebem” do Niemiec. Przez kilka miesięcy właścicielce wypożyczalni kaset towarzyszył duży pies. Ale dog był zbyt agresywny i Zdzisława R. oddała go na wieś.

- Gdyby nie pozbyła się psa, pewnie żyłaby do dziś - uważali sąsiedzi.

1 marca 1993 roku około godziny 14.00 sąsiedzi widzieli Zdzisławę wracającą z zakupów. Cieszyła się, że na obiad przyjdą dzieci – syn z synową. Przyszli o 15.00. Długo dzwonili i pukali w drzwi, ale mama nie otwierała.

Po dwóch godzinach spróbowali jeszcze raz. Znowu bez rezultatu. Trzeci raz synowa i syn przyszli o 19.00. Na parterze poczuli swąd spalenizny. Przed drzwiami mieszkania matki zapach spalenizny był nieznośny. W kuchni na gazie stał rozżarzony garnek ze spalonym mięsem.

Zdzisława R. leżała w kałuży krwi. Nie żyła. Zginęła od ran zadanych nożem. Morderca uderzył siedem razy. Jeden cios trafił w tętnicę. Był śmiertelny.

W śledztwie pojawiła się wersja, że ofiara znała mordercę. Na zamkach drzwi nie było śladów włamania. Zbrodni dokonano w biały dzień. Nikt z sąsiadów nie słyszał ani krzyków, ani szamotaniny. Na splądrowanie mieszkania morderca miał mnóstwo czasu. Zrabował co cenniejsze rzeczy. Z wyjątkiem złotych pierścionków, które wciąż tkwiły na palcach zabitej. Zbrodniarz nie odważył się ich zdjąć.

Weszli tylnymi drzwiami

Janinę B. z ul. Prostej ktoś zamordował (udusił) i obrabował. Stało się to 11 maja 1994 roku. Makabrycznego odkrycia dokonał syn, gdy sprowadzili go sąsiedzi. 65-letnia Janina B. nie żyła od co najmniej dwóch miesięcy. Ciało było w daleko posuniętym rozkładzie.

Piętrową willę mordercy przetrząsnęli od strychu po piwnice; szukali waluty, złota. Rodzina B. uchodziła w mieście za zamożną. Przed wojną byli właścicielami kilku kamienic. Do emerytury Janina B. pracowała w sklepie mięsnym. Po śmierci męża mieszkała samotnie. Jeden z synów wyprowadził się z miasta, z drugim matka widywała się niechętnie. Kobieta była bardzo ostrożna, w furtce tkwił elektryczny zamek, a z okna widziała wszystko, co dzieje się na ulicy.

- Od świąt nie wychodziła z domu - opowiadali sąsiedzi. - Myśleliśmy, że na Wielkanoc pojechała do syna, do Wrocławia.

Pewnego dnia ktoś zauważył, że w mieszkaniu sąsiadki non stop jest włączony telewizor. Powiadomił o tym syna Janiny. Gdy syn wszedł do pokoju, zwłoki matki leżały na łóżku przykryte kołdrą. Zamordowana miała związane ręce i nogi. W ustach tkwił knebel. Została uduszona.

Śledczy ustalili, że zbrodniarze weszli drzwiami na tyłach domu. Prawdopodobnie mieli dorobiony klucz. Na mechanizmie zamków nie zauważono śladów włamania. Związali i zakneblowali gospodynię, po czym przeszukali wszystkie zakamarki domu. Znaleźli dolary, złoto i biżuterię.

Mordercy Janiny B. nie zostali schwytani.

Kto udusił staruszkę?

Morderca 83-letniej Heleny K. z ulicy Powstańców Warszawy spodziewał się w jej domu pieniędzy. Prawdopodobnie na wódkę. Wiedział, że starsza pani jest samotna, że do mieszkania wpuszcza nieznajomych.

Helena K. mieszkała w drewnianym domku. Żyła sama, odkąd córka zamieszkała w blokach. Córka często odwiedzała matkę. Starsza pani była wyjątkowo sprawna fizycznie. Utrzymywała się z renty.

- Tylko z głową u niej „nie tego”… - ostrzegali sąsiedzi. - Znosi do mieszkania stare szmaty, układa je na kupki.

Helena była łatwowierna jak dziecko. Pod dachem jej domu schronienie znajdowali pabianiccy bezdomni.

30 sierpnia 1993 roku do drzwi mieszkania starszej pani zapukał listonosz. Odszedł z kwitkiem. Córka, która nazajutrz przyszła do matki, długo stukała i pukała w okna. Daremnie. Zaniepokojona wezwała policję.

Wieczorem wraz z ekipą policji córka weszła do mieszkania matki. Panował tam straszny bałagan. W świetle samochodowych reflektorów policjanci dokonali makabrycznego odkrycia. Na łóżku, pod stosem łachmanów, leżała Helena K. Nie żyła. Została uduszona. Morderca zmiażdżył jej krtań i klatkę piersiową. Do dziś nie wiadomo, kto to zrobił i dlaczego.