Życie Pabianic: Spodziewała się Pani, że 2021 rok przyniesie tyle medali i sukcesów?

Kinga Królik: - Oczekiwałam medali na głównych imprezach, bo do nich się przygotowywałam. Znałam swoje możliwości, wiedziałam na co mnie stać po ciężkich treningach. Druga część sezonu była dla mnie nowa, zaskakująca. Przyniosła wiele wyjazdów zagranicznych.

Podczas biegów na młodzieżowych mistrzostwach Europy i halowych mistrzostwach Polski wręcz biła z Pani pewność siebie. Jechała Pani po medale tych imprez?

- Tak. Chciałam stanąć na podium mistrzostw Europy. Przed zawodami miałam drugi najlepszy czas, co dodawało mi pewności siebie. Przed biegiem finałowym wiedziałam, że stać mnie na medal. Pod warunkiem, że zrobię wszystko tak, jak powinnam.

Nie obawiała się Pani koalicji silnych Francuzek?

- Byłam przygotowana na to, że Francuzki będą się wspierały na trasie i próbują mnie przechytrzyć. Nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że bieg rozegrał się właśnie w ten sposób. Dopiero stojąc na podium spostrzegłam, że złota medalistka nie jest tą zawodniczką, która na europejskich listach zajmowała pierwsze miejsce. I to było zaskoczenie.

Niewiele Pani zabrakło, by znaleźć się w kadrze narodowej na igrzyska olimpijskie w Tokio…

- Plan zakładał medal podczas mistrzostw Europy. Miałam też nadzieję, że uda mi się osiągnąć wynik gwarantujący minimum na igrzyska. Po mistrzostwach Polski, mimo dobrego wyniku i poprawy miejsca w rankingu, czułam niedosyt. Wiedziałam, że olimpiada była w moim zasięgu. Tak, Tokio 2021 było realne. Ale… nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Byłam zmęczona po mistrzostwach Europy. Nie wiem, czy na igrzyskach dałabym radę pobiec tak, jakbym tego oczekiwała. Mój czas dopiero nadchodzi.

Za trzy lata igrzyska w Paryżu. Trener Jerzy Woźniak mówi, że jeśli utrzyma Pani tempo rozwoju, będzie w stanie pojechać na igrzyska i osiągnąć ciekawy wynik.

- Jest szansa reprezentować Polskę na igrzyskach we Francji. Jak będzie – czas pokaże…

Na ile w osiągnięciu super formy pomogły Pani zgrupowania w Kenii?

- Bardzo pomogły. Trening w górach „podbija” tlenowo sportowca. W Polsce nie mamy wysokich gór, w których dałoby się biegać. Pomogły mi też zmiany w treningach, które pozwoliły bym mogła skupić się tylko na bieganiu. Ważne było utworzenie grupy treningowej, z którą ćwiczyłam.

Zdrowie też dopisało.

- Nareszcie! Mogłam w spokoju trenować cały rok. W minionych dwóch sezonach, gdy zdrowie szwankowało i ciągle mi coś uciekało, dużo się nauczyłam. W tym sezonie udało się zadbać o siebie w takim stopniu, że z moim organizmem nic złego się nie działo.

W drugiej części sezonu biegała Pani w mityngach lekkoatletycznych. Kto decyduje o tym, gdzie Pani startuje?

- Załatwia to menadżer Janusz Szydłowski, z którym rozpoczęłam współpracę. Menadżer konsultuje się w tych sprawach z trenerem kadry, Jackiem Kostrzebą.

Na mityngach da się zarobić?

- Nie na wszystkich. By coś zarobić, trzeba było wspiąć się na wyżyny swych możliwości.

Ostatni bieg w Trewirze przyniósł Pani trzeci wynik w świecie na dystansie 2.000 metrów z przeszkodami. Czy znakomity rezultat tego biegu zaskoczył Panią?

- Powiem szczerze: byłam już zmęczona sezonem. Miałam dość. Wiedziałam, że to ostatni start i dałam z siebie wszystko. Byłam przygotowana na Trewir. Przed startem trzeba było „ogarnąć głowę”, bo fizycznie wyglądałam naprawdę dobrze.

Bieganie męczy psychicznie?

- Podczas treningu nie męczy. Ale starty w zawodach są męczące. Trzeba być skupionym i skoncentrowanym, dochodzi stres. Męczące są też dłuższe podróże, dojazdy na treningi. W drugiej części sezonu byłam już zmęczona startami.

Raz biega Pani na 3.000 metrów, potem na 800 metrów i znów na 3.000 metrów. Z czego to wynika?

- To zależy od okresu przygotowawczego, w jakim aktualnie jestem. Gdy miałam startować na 10 kilometrów, byłam w tak zwanym treningu akumulacyjnym. To trochę jak z ćwiczeniem na siłowni: najpierw robi się „masę”, a potem „rzeźbę”. Na bieżni biegam 3.000 metrów z przeszkodami. To bardzo obciążające dla organizmu. Żeby biegać z przeszkodami, trzeba być dobrym także na innych dystansach. Krótsze dystanse służą budowaniu wytrzymałości szybkościowej. Każdy start pcha do przodu, jest bardziej wartościowy niż trening. Zmusza do większego wysiłku, koncentracji. Poza tym, można z kimś się ścigać. To też buduje.

Po co w biegu z przeszkodami skaczecie przez rów z wodą?

- Bo tak wymyślili. (śmiech)

Podobno trenuje Pani aż 12 razy w tygodniu…

- A z tym to różnie bywa.

Czy między treningami i zawodami jest czas prywatne życie, hobby?

- Od października do maja mam trening akumulacyjny, ładujący. Wtedy faktycznie ćwiczę po jedenaście, dwanaście razy w tygodniu. Większość czasu przebywam poza domem, na zgrupowaniach. Później treningów jest nieco mniej. Gdy wracam do domu, mogę wreszcie gdzieś wyjść, spotkać się ze znajomymi.

A można się ponudzić?

- Oczywiście (śmiech). Bardzo ważna jest regeneracja między treningami. Muszę pilnować, by rano wyjść na trening, później odpocząć i znowu pobiegać po południu.

Czy podczas wyjazdów na zawody da się coś zwiedzić?

- Trochę zwiedziłam Kenię. Na mityngach jest trudniej zobaczyć coś ciekawego. Przylatuje się dzień przed zawodami, ogląda się hotel, zawody, a nazajutrz jest wylot. Nawet jeśli znajdzie się wolną chwilkę przed zawodami, zazwyczaj nigdzie nie chodzimy, by nie obciążać nóg. Ostatnio po zawodach spacerowałam po Trewirze, pięknym mieście.

Czy będą starty w sezonie halowym?

- Na razie zaczynam wakacje. Pewnie po okresie roztrenowania usiądziemy z trenerem i będziemy ustalać plany.

Lepiej się biega w hali czy na otwartym stadionie?

- W tym roku pierwszy raz pobiegłam długi dystans w hali i… wyszło super. Ale wolę stadion.

Impreza docelowa Kingi Królik w 2022 roku to…

- Mistrzostwa świata i mistrzostwa Europy seniorów. Będę się przygotowywała głównie do mistrzostw Europy. Po drodze trzeba zaliczyć mistrzostwa Polski, by pojechać na większe imprezy.

Czego życzyć Pani w nadchodzącym sezonie?

- Zdrowia. Jeśli będzie dopisywało tak jak w tym roku, albo i lepiej, to już o nic nie będę musiała się martwić.

I tego Pani życzę. Dziękuję za rozmowę.

Grzegorz Ziarkowski