Powiadali też, że Ludwik Malinowski nosił na piersiach srebrny ryngraf z Matką Boską Częstochowską, poświęcony w pabianickim kościele św. Mateusza, gdzie był trzymany do chrztu.

 „Dziadku, gdzie tobie do wojaczki…” – usłyszał w 1942 roku, gdy wróg znowu przyszedł podpalić dom, w którym mieszkał, Polskę. Wprawdzie miał już pięćdziesiąt cztery lata i głębokie blizny po kozackich szablach, ale za broń chwycił pierwszy.

Stąd na pola bitew

Urodził się w Ksawerowie pod Pabianicami, a nie w Ksawerowie pod Piotrkowem - jak przez dekady błądzili historycy, myląc powiat piotrkowskim ze znacznie rozleglejszą gubernią piotrkowską w rosyjskim zaborze. Ojciec Ludwika, Franciszek Malinowski, przez niemieckich sąsiadów zwany Franzem, też był tkaczem z dziada pradziada, jak oni. We wsi odziedziczył dom z tkackim warsztatem i pole niegdyś podarowane osadnikom przez cara, by zasiali len na koszule. Ożeniony z młodszą o trzynaście lat Józefą, z domu Gruszczyńską, Franciszek doczekał się jedenaściorga dzieci. Trzeci syn Malinowskich, Ludwik, przyszedł na świat 18 sierpnia 1889 rok w Ksawerowie, o czym zaświadcza akt urodzenia numer pięćset siedemdziesiąt dwa wystawiony w pabianickiej parafii św. Mateusza, podpisany granatowym atramentem przez proboszcza Edwarda Szulca.

Akt urodzenia Ludwika Malinowskiego, parafianina ze św. Mateusza w Pabianicach (tego dokumentu od dawna poszukiwali historycy). Reprodukcja: archiwum Romana Kubiaka

 

Trzynastoletni Ludwik biegał z rodzinnej wioski do Pabianic, do dwunastogodzinnej pracy w mechanicznej tkalni na Nowym Mieście. Rok później dostał lepiej płatne zajęcie w przędzalni Oskara Schweikerta przy ulicy Wólskiej (Wólczańskiej) w Łodzi. Dzień w dzień maszerował wzdłuż torów elektrycznej kolejki Pabianice-Łódź, bo na bilet tramwajowy za siedemnaście kopiejek w przedziale trzeciej klasy nie było go stać.

Od sąsiadów nauczył się języka niemieckiego, co później ratowało mu życie.

Wiosną 1910 roku poddany cara Mikołaja II, Ludwik Malinowski, dostał wezwanie do armii imperium rosyjskiego. Szkolenie przeszedł w Jarosławiu nad Wołgą, gdzie stacjonował 181. Ostrołęcki Pułk Piechoty. Rosyjscy kawalerzyści nauczyli Ludwika jeździć wierzchem, bić wroga szablą i strzelać w siodle, by służył w zwiadzie konnym. Na pierwszej wojnie światowej gonił Prusaków pod Lublinem.

Gdy wojna miała się ku końcowi, a w Rosji szalała bolszewicka rewolucja, zwiadowca Malinowski zdezerterował, kradnąc carskiego konia i broń. Na zachodniej Ukrainie dołączył do polskiego korpusu pod generałem Józefa Dowbór-Muśnickim. Dostał przydział do 1. Pułku Ułanów Krechowieckich. W walkach z bolszewikami na Białorusi wachmistrz Malinowski zdobył wrażą taczankę i usiekł kilku Rusów. Miał mędal za męstwo.

Nim ucichły wojenne działa, na przepustce Ludwik poznał polską pannę z Wołynia. Ożenił się i zamieszkał w Przebrażu – sporej wsi położonej dwadzieścia kilometrów od Łucka, zasiedlonej głównie przez polskie rodziny. Pracował w polu i zagrodzie teścia, dorabiał w tartaku i na kolei wąskotorowej Kiwerce-Kołki, jako obchodowy. Miał córkę i synów.

 

Po sowieckiej agresji na Polskę we wrześniu 1939 roku, Stalin przyłączył Wołyń do Ukraińskiej Republiki Radzieckiej. Rozpoczął aresztowania Polaków, wywózki rodzin na wschód. Spotkało to zwłaszcza polskich osadników wojskowych, nauczycieli, lekarzy, leśniczych, księży i urzędników.

Gdy w czerwcu 1941 roku hitlerowcy zaatakowali ZSRR, Wołyń znalazł się pod niemieckim butem. Ukraińcy witali najeźdźców jak wyzwolicieli, ochotniczo wstępując do hitlerowskiej policji. Od Niemców dostali karabiny, mundury, żywność i bezkarność. Mogli kogo chcieli więzić, przesłuchiwać, torturować.

Będzie rzeź Polaków

Malinowski nie miał złudzeń, że prędzej czy później Ukraińcy przyjdą mordować Polaków. „Zabić Lacha i komunistę nie jest grzechem” – rozpowiadali banderowcy. Trzeba było gromadzić broń. W okolicznych lasach Ludwik pracowicie zbierał karabiny z amunicją, porzucone przez Sowietów uciekających przed Wehrmachtem. Wraz z Polakami spod znaku „Strzelca”, z rozbitych czołgów wyciągał działa i karabiny. Wszystko to Polacy zakopywali pod drzewami, znakując te miejsca.

W drugim roku wojny obu synów Ludwika, Stanisława i Romana, okupanci wywieźli do przymusowej pracy w Rzeszy. Malinowski wstąpił do tajnej 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej.

Niebawem większość oddziałów ukraińskiej policji i żandarmerii zbiegła z bronią do lasu, tworząc Ukraińską Powstańczą Armię (UPA). Nacjonaliści szykowali się do zaplanowanej eksterminacji Żydów i Polaków.

W listopadzie 1942 roku oprawcy z UPA rozpoczęli straszliwe rzezie: rąbanie siekierami, przebijanie widłami, wypruwanie wnętrzności, podpalenia, gwałty. Najpierw pod ciosami siekier, wideł i noży banderowców zginęło siedemdziesięcioro polskich mieszkańców wsi Obórki, w tym pięćdziesiąt cztery kobiet i dzieci. Dwa miesiące później UPA wymordowała sto siedemdziesiąt mężczyzn, kobiet i dzieci ze wsi Parośla. Ukraińcy puszczali z dymem polskie domy, dwory, kaplice i kościoły z uwięzionymi w nich ludźmi.

Na wieść o potwornych zbrodniach starszyzna Przebraża zwołała naradę, podczas której polscy wieśniacy zawiązali samoobronę. Komendantem cywilnym wybrali 54-letniego Ludwika Malinowskiego. Komendantem wojskowym został znacznie młodszy Henryk Cybulski, pseudonim „Harry” – leśnik, którego trzy lata wcześniej Sowieci wywieźli na Syberię, skąd uciekł, przepływając kilka rzek i maszerując blisko dwa miesiące aż dotarł do domu w Przebrażu. „Harry” miał być dowódcą akcji zbrojnych samoobrony. 

 

Dowództwo "Samoobrony" Przebraża (w środku Ludwik Malinowski "Lew").

Komendant cywilny samoobrony - Ludwik Malinowski z Ksawerowa.

Starszyzna uradziła, że polska wieś się nie podda. W Przebrażu mieszkało dość młodych mężczyzn po szkoleniu strzeleckim, oficerów i podoficerów rezerwy, by sformować z nich oddział uzbrojony w karabiny. Z wartowników władających widłami, siekierami i kosami utworzono czternaście grup bojowych.

Ludwik uruchomił w Przebrażu rusznikarnię, robiącą proste karabiny. Kierował nią Wacław Olszewski, przedwojenny podoficer broni pancernej WP. Ruszyła też wytwórnia granatów z puszek po konserwach. Dymiły piece dwóch jadłodajni, był punkt pomocy lekarskiej i szkoła. Komendant Malinowski zajął się rozdzielaniem żywności i lekarstw.

Z jego rozkaz wieśniacy budowali ziemianki, szałasy i lepianki dla uchodźców. Podczas największych rzezi na Wołyniu, Przebraże stało się schronieniem dla rodaków z okolicy. W „Republice Przebraskiej”, potężnym warownym obozie otoczonym okopami, bunkrami, głębokimi rowami i dwudziestoma kilometrami drutu kolczastego, ocalało ponad dwadzieścia tysięcy Polaków.

Obrońcy wykopali z ziemi broń ukrytą w 1939 roku i tę, jaką niespełna półtora roku później porzuciła Armia Czerwona, uciekając przed Niemcami. Odtąd wsi broniły cztery działa wymontowane z sowieckich czołgów i ciężkie karabiny maszynowe. Polacy dogadali się z rosyjskimi partyzantami i węgierskimi żołnierzami w służbie Niemców, kupując od nich karabiny, granaty i miny. Wiejska samoobrona wystawiła do walk prawie tysiąc nieźle wyszkolonych bojowników, ciężką artylerię, moździerze, karabiny maszynowe, granaty przeciwczołgowe i ręczne.

Umocnienia w wiosce na Przebrażu.

Polacy z Przebraża, zgromadzeni za linią okopów i umocnień samoobrony.

„Lew”

Zanim Ukraińcy zaatakowali wieś Przebraże, Ludwik Malinowski dowodził brawurowymi akcjami w pobliskich osadach. Gdy zbliżały się do nich banderowskie sotnie, by „czyścić wieś z Lachów”, Ludwik wyrywał rodaków z okrążenia, nocą wywożąc ich na furmankach. Ocaleni Polacy schronili się w ziemiankach Przebraża. Mniej więcej wtedy zaczęli nazywać Ludwika „Lwem Przebraża”.

Dzięki znajomości języka niemieckiego „Lew” nie raz przekupił hitlerowców stacjonujących w Łucku. Za wieprzową rąbankę, bańkę bimbru i garść złotych pierścionków Niemcy wydali mu z magazynu piętnaście karabinów z amunicją oraz zaświadczenie, że broń jest legalna i ma służyć do obrony wsi.

Robert Satanowski, ówczesny dowódca zgrupowania partyzanckiego na Wołyniu, po wojnie dyrygent i dyrektor warszawskiego Teatru Wielkiego, wspominał: „Samoobrona współdziałała z Niemcami. Oni wiedzieli o samoobronie, ale broni Polakom nie odbierali. U Niemców i Węgrów stacjonujących w rejonie Włodzimierza Wołyńskiego Polacy kupowali broń za słoninę. Pamiętam, że za cztery kilogramy słoniny można było kupić karabin, za sześć kilo - automat, za osiem kilo - ręczny karabin maszynowy. Słoniną zapłaciło się także za mundur. Dowództwo niemieckie wiedziało o tym, ale nie reagowało”.

Tłusta łapówka otworzyła Malinowskiemu także wrota magazynów wojskowych w Kiwercach. Wiosną 1943 roku Ludwik wyniósł stamtąd kilkadziesiąt karabinów z amunicją i skrzynki granatów, a do tego ostemplowany przez hauptmana kwit upoważniający do użycia tej broni w walce wieśniaków z leśnymi bandami.

Oddział samoobrony na Wołyniu.

W zasadzce

W połowie sierpnia Ludwik wpadł w zasadzkę. Właśnie załatwiał w Łucku kupno sporej partii niemieckich karabinów, gdy ktoś poprosił go „na słowo”. Podstępnie uprowadzony z gospody przez ukraińskich policjantów, Malinowski miał być rozstrzelany. Gdy prowadzili go do lasu w Chołopinach, zagadnął dowodzącego patrolem Niemca. Podoficer zdziwił się. Był pewien, że ma do czynienia z… rodakiem świetnie mówiącym po niemiecku.

Zamiast prowadzić Malinowskiego na śmierć, kazał zamknąć go w areszcie, przesłuchać i poczekać na przyjazd oficera.

Gdy wiadomość o uprowadzeniu „Lwa” dotarła do Przebraża, bojownicy samoobrony i żołnierze AK pod komendą Józefa Wójcika natychmiast pomaszerowali do Łucka. Po krótkiej walce odbili „Lwa”, roznosząc w pył kwaterę ukraińskiej policji i areszt. Malinowski jeszcze żył. Był skatowany, nieprzytomny. Koledzy nieśli go na ramionach do szpitala w Kiwercach.

 

Ci ludzie zawdzięczali życie Ludwikowi Malinowskiemu.

Śpiewano o nim pieśni

Zbrojące się polskie wioski rozwścieczyły banderowców. UPA chciała znieść Przebraże z powierzchni ziemi, wymordować Polaków i zagrabić ich dobytek. UPA zarządziła mobilizację w swych wsiach, spod Lwowa ściągnęła tysiące banderowców mających na sumieniach rzezie w Małopolsce Wschodniej (dawnej Galicji). Za żołnierzami poszło sześć tysięcy rezunów, uzbrojonych w broń maszynową i pistolety, a za nimi siekiernicy i ciury taborowe z nożami. Chłopom odebrali dwieście furmanek, by po zwycięskiej bitwie wywieźć łupy. Liczebnie UPA dziesięciokrotnie przewyższała szeregi obrońców Przebraża.

Banderowcy atakowali z furią i raz za razem.

Latem 1943 rok do szturmu ruszyło sześć tysięcy nacjonalistów wspieranych przez hordę pazernych chłopów z siekierami i widłami, którym marzyło się zagrabienie dobytku Polaków. Samoobrona „powitała” ich gradem kul. Tylko w jednym ataku banderowcy stracili stu zabitych, czterdziestu pojmanych, porzucając mnóstwo broni.

Na pierwszej linii walk raz po raz pojawiał się „Lew” Malinowski. „W nasuniętej na bok głowy rogatywce, z pepeszą i szablą w rękach, na wspaniałej kasztance, rzucał się w wir walki” – tak rodacy opisywali swego dzielnego komendanta. Po zwycięskiej bitwie wręczyli mu sztandar wyhaftowany przez wdzięczne kobiety, z napisem: „Malinowski - obrońca i opiekun tysięcy Polaków”. O „Lwie” z Przebraża śpiewano na Wołyniu ludowe piosenki.

Gdy Armia Czerwona ruszyła do ofensywy, wypierając Niemców, Malinowski pomaszerował do Kiwerców, do biura werbunkowego polskiego wojska.

Choć nie był młodzieniaszkiem, uprosił o skierowanie do 1. Armii im. Tadeusza Kościuszki. Zameldował się u zastępcy dowódcy, generała Aleksandra Zawadzkiego, który z ochotą przyjął doświadczonego żołnierza do zwiadu konnego trzeciej kompanii.       

Malinowski dostał mundur, pas, buty i stopień sierżanta, a w kwietniu 1944 roku rozkaz wyjazdu na front. W bojach pod Jabłonną na Mazowszu znów był postrzelony. Prosto ze szpitala wrócił na pierwszą linię. Doszedł do stolicy Rzeszy. Za męstwo w walkach o Wał Pomorski, Kołobrzeg, forsowanie Odry i zdobywanie Berlina należał mu się medal.

Ludwik Malinowski w mundurze żolnierza 1. Armii im. Tadeusza Kościuszki. 

 

Kierunek: Falkenberg (Niemodlin)

A na Wołyniu instalowała się sowiecka władza. Zaczęła od wywożenia Polaków, elegancko zwanego przesiedleniem. Upchniętych w towarowych wagonach przebrażan wieziono koleją do poniemieckiego Falkenbergu (Niemodlina) na Opolszczyźnie. 6 czerwca 1945 rok na stację w Opolu wjechał pierwszy transport repatriantów: siedemdziesiąt pięć wagonów z ludźmi i bydłem.

Kilka miesięcy później dołączył do nich zdemobilizowany starszy sierżant Ludwik Malinowski wraz z ocalonymi synami.

W opustoszałym Niemodlinie zamieszkało kilkaset rodzin z Przebraża. Repatrianci zajmowali zagrody także w pobliskich wsiach, noszących już nowe nazwy: Sady, Gościejowice, Skarbiszowice, Prądy, Tułowicach, Korfantów.

 

W łapach oprawców

Wolnością i szacunkiem sąsiadów Ludwik cieszył się do 1951 roku, póki nocą nie przyszła po niego bezpieka. Wywleczony z domu, bosy, obwiniony o przynależność do reakcyjnej AK, stanął na przesłuchaniu. Polewanemu lodowatą wodą Malinowskiemu ubecy wmawiali, że na Wołyniu współpracował z… gestapo. Torturowali go.

Przez resztę życia „Lew” z trudem prostował palce rąk, złamane buciorami katów z orzełkiem na czapkach.

Z ubeckiej kaźni wyciągnął go dowódca partyzantów Armii Ludowej, Józef Sobiesiak „Maks”, po wojnie generał. Ludwik poznał „Maksa” jeszcze na Wołyniu, gdy aelowcy i akowcy razem szli na wroga. Za wstawiennictwem Sobiesiaka śledczy oczyścili Malinowskiego z haniebnych zarzutów kolaboracji z faszystami.

***

Sztandar wołyńskiej samoobrony ocalał, potajemnie przywieziony do Niemodlina. Sprawiła to córka „Lwa”, podczas rewizji sprytnie chowając tkaninę pośród ubrań suszących się nad piecem u Malinowskich. W maju 1963 roku młodszy syn Ludwika, Roman przekazał go do zbiorów Muzeum Wojska Polskiego.

Bohater… portierem

Parokrotnie okaleczony na niezliczonych wojnach i ubeckiej katowni, Ludwik nie miał już sił orać poniemieckiego pola. Dokuczało mu serce i reumatyzm wywleczony w okopów. Na życie zarabiał w portierni niemodlińskiego szpitala, gdzie miał drewniany stołek, lampę i schowek na miotłę. Nocami spisywał wspomnienia. „Nie takiej Polski chcieliśmy, idąc z bagnetem na Rusina i Szkopa. Nie taka miała być Polska po wojnach, oj nie taka…”  – zanotował.

Zmarł w 1962 roku, mając siedemdziesiąt trzy lata.

Synowie pochowali ojca na cmentarzu parafialnym, posypując trumnę ziemią przywiezioną w płóciennym woreczku z Przebraża.

Jesienią 2007 roku na niemodlińskim placu Obrońców Przebraża stanął skromny pomnik „Lwa”, ufundowany przez wdzięcznych sąsiadów, którym sześćdziesiąt cztery lata temu na Wołyniu Ludwik ocalił życie.

Pomnik na niemodlińskim placu. Foto: Roman Kubiak

 

Zostały tylko krzyże…

Przebraża nie ma, zniknęło z map Europy. Ramię w ramię mozolnie wymazywali je Ukraińcy z Rosjanami, tuż po wojnie. Na zgliszczach polskich gospodarstw wyrosła osada Preobrażenśke, w 1964 roku przemianowana na Hajowe. Ze wschodu sprowadzono dwustu ukraińskich osadników, dziś mieszka tam ponad czterystu. Na skraju Hajowego stoi wysoki drewniany krzyż z ukraińskim napisem: „Ofiarom masowego zniszczenia Ukraińców, którzy zginęli w 1943 roku z rąk polskich i rosyjskich okupantów. Wieczna pamięć bohaterom!”.

Ślady polskości starannie zacierano: na przydrożnych kapliczkach, w archiwach, na cmentarzu, zrekonstruowanym dopiero w XXI wieku.

Tylko gdzieniegdzie z bezkresnych pół wystają porośnięte chwastami krzyże, zatknięte na zbiorowych mogiłach bezimiennych.

Roman Kubiak

 

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Katastrofa samolotu pod Pabianicami. Zginęli wszyscy pasażerowie i cała załoga

Ten wirus zabił tysiące. A zaczęło sie podobnie jak z koronawirusem

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Ogromny spadek dla rodziny z Pabianic?

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Co Adolf Hitler robił w Pabianicach we wrześniu 1939 roku?