„Przystanek tramwajowy Widzew - Żdżary to dziwny przystanek” - w kwietniu 1951 roku pisał „Dziennik Łódzki”. „O każdej porze dnia widać tu długie szeregi ciężarówek i wozów osobowych stojących przy torach. Przyczyna tkwi w... gospodzie ludowej, do której ciągną szoferzy, zostawiwszy swoje auta na szosie. Samochody tarasują przejazd, a pasażerowie nie mogą wysiąść z tramwaju” – narzekał „Dziennik”.

„Gospoda ludowa”, którą wskazano palcem prasowej krytyki, to słynna daleko stąd „Chłopka” – karczma na rogu ulic Łódzkiej i Nowotki (dziś ul. Pocztowa) w Ksawerowie. Jeszcze gorzej i głośniej niż opisała gazeta, bywało tam podczas najazdu Cyganów. Dwa razy w roku, gdy tabory wędrownych Romów otaczały „Chłopkę”, nie dało się ani przejść, ani przejechać choćby rowerem. Z wozów pełnych kolorowych tobołów, rozkrzyczanej dzieciarni i kobiet odzianych w jaskrawe spódnice, zeskakiwali mężczyźni wystrojeni w haftowane koszule i ogromne kapelusze. U boku nosili długie zakrzywione noże. W parę minut przed „Chłopkę” zbiegało się pół wsi - do wróżących Cyganek, cygańskich kotlarzy słynących z ręcznie wyrabianych patelni, cygańskiego skrzypka i by obejrzeć zawody siłaczy. Zakłady przyjmowano w gotówce.

Według opowieści bywalców gospody, w progu „Chłopki” stawał herszt Romów, krzycząc: „Który ma krzepę?!”. Ostrze noża wbijał w bufet, wypatrując śmiałka, który wyciągnie nóż głęboko zaorany w drewnie. Próbowało wielu, przeważanie daremnie.

Raz w zawody z Romami stanął kowal Grabowski, prowadzący drewnianą kuźnię ze stale dymiącym kominem. Grabowski uchodził za najsilniejszego człowieka we wsi. Grubego hufnala do przytwierdzania końskich podków z łatwością wbił pięścią w bufet „Chłopki”, po czym kazał wyciągnąć gwóźdź rękami. Potężny herszt Romów mocował się do utraty tchu, lecz rady nie dał.

Buchalscy przed karczmą, fot. archiwum Leopolda Alberta

U Buchalskich

Odkąd Buchalscy otworzyli ksawerowską karczmę (w 1936 roku), drewniany bufet wciąż stał na lewo od narożnych drzwi. Piwo do kufli po dawnemu nalewała Felicja Buchalska, później także jej synowa. Na barze górowała dębowa beczka z jasnym piwem. Ciemne piwo przywożono w bańkach. W pierwszych latach powojennych gości obsługiwały cztery córki Buchalskich: Helena, Irena, Krystyna i Bronisława, pomagał syn Antek. W dużej sali z przepierzeniem, dzielącym ją na dwie mniejsze, przy kielichu siedziało się do późnej nocy, można było wyprawić chrzciny, stypę albo weselisko. Podawano rosół z domowym makaronem, golonkę, smażoną wątróbkę albo schaboszczaka z kapustą.

Gości drzemiących przy stołach nakrywanych kraciastą ceratą, przeważnie nie było widać, gdy w obu salach kłębił się dym z papierosów. W soboty po sąsiedzku grała orkiestra - w Domu Ludowym była potańcówka, co i raz przerywana bijatyką. Mawiano, że gdy w Ksawerowie kończyła się sobotnia zabawa, to przy drodze od Małego Skrętu do Dużego Skrętu leżały nogi z krzeseł.

Na poddaszu gospody mieszkał szewc Mieczysław Albert z żoną Ireną (córką karczmarzy Buchalskich z parteru) i trojgiem dzieci (dwoma synami i córką). Do dwupokojowego mieszkania wchodziło się kamiennymi schodami z podwórka. Po południu Mieczysław dorabiał przy krośnie i „wkuwał” fizykę z mechaniką na wieczorowych studiach inżynierskich.

W podwórzu była studnia ze źródlaną wodą. Czerpała z niej gospoda, czerpali lokatorzy domu i strażacy, gdy płonęła pobliska chałupa albo stodoła.

- Kiedyś paliło się u Szychowskich, po drugiej stronie ulicy – wspomina Leopold Albert, który dzieciństwo spędził w mieszkaniu nad „Chłopką”. – Strażacy wypompowali całą wodę z naszej studni.

Kawałek podwórza zajmowały warzywne grządki, śmietnik co dwa dni opróżniany przez wozaków i spróchniały wychodek, do którego pewnego wieczoru nieszczęśliwie wpadł grajek z siwą brodą. Przy krytej papą budzie szczerzył kły wilczur.

- Wabił się Wierny – dodaje Leopold Albert. – Dzięki Wiernemu obcy i pijani nie zapuszczali się na nasze podwórko.

 

U rzeźnika

Brama sąsiedniej kamienicy pachniała salcesonem i rąbanką. Handlował w niej rzeźnik Wybrański, udzielający się także jako kościelny. W piętrowym domu Hauserów pod numerem 113 o świcie otwierano sklep pod szyldem „spożywczo-przemysłowy”. Dzień w dzień kierownik sklepu ustawiał przed nim piramidkę nowiutkich ocynkowanych wiader i lśniącą bańkę na mleko, oklejone karteczkami w kratkę, na których kopiowym ołówkiem wypisał ceny.

Dwa domy dalej w stronę Żdżar zamieszkał milicjant Aleksander Gielec. Jakiś czas później na parterze urządzono posterunek MO. Roboty dla dwóch milicjantów było sporo, bo albo w „Chłopce” ktoś komuś rozkwasił nos, albo furmanka wjechała pod tramwaj, albo sprzeczkę o płot rozstrzygała siekiera sąsiada.

Ksawerowscy tkacze przyjeżdżali do „Chłopki” rowerami, a ogrodnicy i węglarze – rolwagami. Furman Okrojek, który do tutejszych szklarni woził koks, lubił to robić z fasonem, przez frontowe drzwi gospody wjeżdżał okrakiem na garbatym koniu. Jeden z bywalcówi, chłop na schwał, chwalił się, że przy barze wypija siedemnaście setek wódki. „Na kielicha”, zazwyczaj kończącego się całą flaszką, wstępowali tu chłopi, uszczęśliwieni odbiorem przydziałowego węgla z geesu.

Wieczorami słyszało się łkanie dzieciaków, wysłanych do „Chłopki” przez matki, w celu sprowadzenia pijanego tatusia do domu. Znużone beznadziejnym czekaniem konie węglarzy, po zmroku same znajdowały drogę do stajni. Przeważnie z nieprzytomnym woźnicą na furmance. Spłoszone szkapy wpadały pod pędzące szosą ciężarówki, dyszlami przebijając szyby aut. W wypadkach ginęli ludzie i zwierzęta. Pewnego razu popelinowy płaszcz kobiety czekającej na tramwaj wkręcił się w koło mknącej ciężarówki i krew zbryzgała mury gospody.

Przed wojną karczma, po wojnie gospoda, jeszcze później – restauracja na rogu ulic Łódzkiej i Nowotki. To wyjątkowe miejsce było słynne daleko poza Ksawerowem, fot. archiwum Piotra Rozenberga

Pod rządami geesu

Po wdowie Felicji Buchalskiej, którą sześć lat po wojnie państwowi kontrolerzy wypędzili z lokalu, nazywając „bogacącą się prywaciarką”, gospodę przejęła Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”. To gees wymyślił nazwę „Chłopka”. Na narożnym piętrowym budynku z tabliczką „ul. Nowotki” i numerem „2” zawisł szyld: „Restauracja Chłopka”. Kilkanaście lat później pojawił się większy szyld - „Gospoda Chłopka”.

Spracowana Felicja Buchalska wyprowadziła się do córki i zięcia, gospodarujących w pobliżu ksawerowskiego kościoła. Mieszkanie wdowy, to za ścianą restauracji, gees przerobił na drugą salę „Chłopki”. Kierownik lokalu, jegomość o nazwisku Pogoda, kazał dobudować dużą kuchnię. Urządził ją w zamurowanym przejściu miedzy domami, koło kiosku „Ruch” handlującego tramwajowymi biletami, mydłem do golenia, wodą kolońską „Siedem kwiatów” i papierosami bez filtra marki „Sport”.

Miejscowych i przyjezdnych wabiła do „Chłopki” zimna wódka i ciepła zagrycha. Gospoda słynęła z ogromnych jak weselny talerz schabowych, podawanych na stercie ziemniaków i zapiekanej kapuście, smażonej wątróbki pod cebulką, tłustego rosołu z domowym makaronem i piętrowych kanapek.

- Gdy rankiem wybiegałem do szkoły, mama dawała mi dwa złote na drugie śniadanie, na pączka – wspomina Piotr Rozenberg, syn tkacza, hodowcy lisów i właściciela cegielni. – Ale ja wolałem pyszne kanapki z szynką lub tatarem, bo takie zawsze były w „Chłopce”. Pani Stasia, która pracowała w kuchni gospody, wołała mnie przez okno: „Piotruś, weź kanapki, są świeżutkie, na angielce”. Za dwa złote miałem dwie duże kanapki.

W latach 60. do mieszkania nad „Chłopką” wprowadzili się nowi lokatorzy: Jadwiga i Stanisław Sobańscy spod Szczercowa, z synami: Józkiem i Mirkiem.

 

Gospoda na ekranie

Za sprawą reżysera Zbigniewa Chmielewskiego kawałek Ksawerowa z „Chłopką” zagrał w filmie oglądanym przez miliony telewidzów. Serial „Daleko od szosy” - opowieść o ambitnym chłopcu ze wsi, który próbuje znaleźć sobie miejsce w dużym mieście, nakręcono w 1975 r. Niedługo potem film pokazano na ekranach telewizorów. W piątym odcinku (pt. „Pod prąd”) główny bohater - Leszek Górecki (gra go aktor Krzysztof Stroiński) z powodu bzdurnych przepisów nie może się zameldować w Łodzi. A bez zameldowania w mieście lub pod miastem nie dostanie wymarzonej pracy kierowcy autobusu MPK. Zdesperowany Leszek jedzie tramwajem linii 41 do kolegi z wojska – Mirka (aktor Kazimierz Mazur). Liczy na pomoc. Mirek jest sanitariuszem w pabianickim pogotowiu ratunkowym. Kumpel kumplowi nie odmawia.

W następnej scenie obaj koledzy jadą tramwajem z Pabianic do Ksawerowa, gdzie mieszka Mirek. Widzowie oglądają główne skrzyżowanie we wsi, wiatę przystanku w pobliżu willi Hoffmana i domy przy skrzyżowaniu ulic Łódzkiej z Nowotki. W budynku przy knajpie „Chłopka” jest sklep pod szyldem „Artykuły spożywczo-monopolowe”. Mirek i Leszek wyskakują z tramwaju i maszerują do tego sklepu po pół litra wódki dla sołtysa, by sołtys zechciał zameldować Leszka w Ksawerowie.

Kadry z serialu "Daleko od szosy"

„Syrenką” pod bufet

Do „Chłopki” wchodziło się wtedy nowymi drzwiami - z ulicy Łódzkiej. Stare narożne wrota budynku, te przy drodze do Żdżar, starannie zamurowano. Stało się to po szarży pijanego kierowcy, który dachującą „syrenką” wjechał do gospody, zatrzymując się przy bufecie. Sprawcą zrujnowania knajpy był tutejszy ogrodnik, wiozący pod paltem pliki banknotów – zapłatę za warzywa i kwiaty dostarczane handlarzom z miejskich targowisk. Tymi banknotami kompletnie zalany „badylarz” próbował obdzielać milicjantów, wezwanych przez barmankę, póki nie zasnął z głową na stole.

Według meldunków ksawerowskiego posterunku Milicji Obywatelskiej najwięcej pijackich awantur wybuchało tutaj po wypłatach w pegeerze oraz w sobotnie wieczory. Terenem co drugiej interwencji, zazwyczaj kończącej się pałowaniem, była „Chłopka”. W latach 60. zeszłego wieku sprzedaż alkoholu w gospodzie potroiła się. Gdy nie skutkowały nawet groźby proboszcza parafii Matki Boskiej Częstochowskiej, walkę z pijaństwem podjęły aktywistki Koła Gospodyń Wiejskich. To one próbowały wymusić na władzach gminy, by zamykać „Chłopkę” w niedziele, bo gdy rodziny szły do kościoła, w okolicach gospody mężowie nagle… znikali. Albo, nie daj Boże, przepijali tu pensje z pegeeru.

Mimo skarg i utyskiwań w „Chłopce” wciąż podawano najlepszą golonkę w okolicy i pierwszorzędną smażoną wątróbkę. Taksówki wciąż przywoziły biesiadników z Łodzi i Pabianic. Starzy bywalcy opowiadają, że w gospodzie gościli piłkarze reprezentacji Polski. Ponoć widziano tu Andrzeja Szarmacha. Bez wątpienia „Chłopka” była najbardziej rozpoznawalnym miejscem w Ksawerowie.

- Z podróży poślubnej do Wrocławia wracaliśmy autostopem - wspomina ksawerowianka Elżbieta Kaleta. – Mężowi udało się zatrzymać ciężarówkę. Szofer akurat jechał do Łodzi. Poprosiliśmy, by wysadził nas trochę bliżej, w Ksawerowie. A wtedy szofer spytał: „Przed Chłopką czy za Chłopką?”.

W pobliskim kiosku z gazetami sprzedawała pani Adamska, po sąsiedzku uruchamiano ubojnię królików na eksport. Jeszcze ciepłe mięso z ubojni lądowało na patelniach w kuchni „Chłopki”.

Jedna z ostatnich fotografii budynku, w którym była "Chłopka", fot. archiwum "Życia Pabianic"

 

Pożegnanie z knajpą

„Chłopki” już nie ma – w kwietniu 2013 roku zauważyli przejezdni. Z centrum wsi zniknął wtedy zespół 80-letnich budynków, w których oprócz kultowej gospody mieściły się sklepy, zakład fryzjerski i magazyny geesu. Pierwsza pod buldożerem padła „Chłopka”.

- Nawet nie zdążyłem ostrzec burzycieli, by uważali na ukryte niewybuchy – mówi Leonard Albert, który dzieciństwo spędził w mieszkaniu nad gospodą. – Wiele lat po wojnie w skrytkach pod dachem „Chłopki” znaleźliśmy amunicję i kupon białej poniemieckiej pościelówki.

Plac na rogu ulic Łódzkiej i Nowotki (dziś Pocztowej) gees sprzedał prywatnemu inwestorowi. Kilka miesięcy później wyrósł tu market z rozległym parkingiem.

Roman Kubiak

 

---------------------------

Powyższe fragmenty pochodzą z monografii Ksawerowa, Widzewa, Woli Zaradzyńskiej, Dąbrowy, Teklina i okolic - książki pod tytułem „Między Nerem a Dobrzynką”. Tę bogato ilustrowaną monografię (368 stron) napisał Roman Kubiak. Książka została nagrodzona Złotym Ekslibrisem 2020 - dla najlepszego wydawnictwa o Ziemi Łódzkiej.

 

 

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Katastrofa samolotu pod Pabianicami. Zginęli wszyscy pasażerowie i cała załoga

Ten wirus zabił tysiące. A zaczęło sie podobnie jak z koronawirusem

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Ogromny spadek dla rodziny z Pabianic?

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Co Adolf Hitler robił w Pabianicach we wrześniu 1939 roku?